brattvaag

brattvaag

KIM JEST RENIFEROWA?

Mieszkam na wyspie. Bywa, że woda leje się z nieba, deszcz pada poziomo, a wiatr chce urwać głowę. Ale gdy wyjdzie słońce, woda w fiordzie zaczyna mienić się kolorami, czas staje w miejscu. Tu w pełni czuję, że JESTEM. W Norwegii bywałam wcześniej jako turystka, od jesieni 2011 tu jest mój dom.

Na blogu piszę o godnych odwiedzenia zakątkach Norwegii - także tych mniej znanych. Blog to także skrawki naszego emigracyjnego życia. To zapiski przede wszystkim dla naszych dzieci. Ale nie tylko.

Zapraszam!

Reniferowa

środa, 8 grudnia 2010

(5) III ETAP - Stavanger lato 2010

 
Długo czekaliśmy, ale pierwsi zjedziemy z promu (lato 2010)
W drodze do Stavanger mamy już na samym początku pecha. Prom odpływa nam sprzed nosa i musimy czekać. Tutaj czasem naprawdę trzeba wykazać się anielską cierpliwością. Gdy w końcu przybija kolejny, wjeżdżamy na niego jako jedni z pierwszych. Na górnym pokładzie wieje jak w Kieleckiem, ale zostajemy tam dłuższą chwilę. Na taką odwagę zdobywają się jeszcze tylko dwaj dwudziestoparoletni Norwedzy. Próbują jeść. Mniejszy z nich (taka prawdziwa kruszyna) walczy z wiatrem z determinacją  godną wojownika, a wygląda to przekomicznie, bo w jednej ręce trzyma pølse med brød (dosłownie: kiełbasa z chlebem, u nas hot dog), a drugą rozpaczliwie próbuje zatrzymać to, co leży przed nim na ławie. Za chwilę zawartość paczki czipsów frunie w powietrze niczym małe żółtawe obłoczki. Wygwizdało nas już we wszystkie strony, ale zostajemy jeszcze chwilę. Teraz przyszło mi do głowy, że może nasi młodzi pokładowi towarzysze nie chcieli zejść z pokładu, aby nie wyjść na mięczaków. W końcu to potomkowie wikingów, więc taki wiatr to dla nich popierdółka. W końcu to my się poddajemy. Schodzimy na przeszklony dolny pokład, siadamy i w pewnym momencie moje oczy rosną ze zdumienia do rozmiaru  dziesięciokoronowej monety. Okazuje się, że nasze odziane w krótkie spodenki nogi wyglądają jak pomalowane sinoszarą farbą. Szczególnie moje! Gdyby chcieć ująć rzecz bardziej poetycko, można by powiedzieć: „nogi wiatrem malowane”. Jak się chce, to na upartego we wszystkim można znaleźć poezję...

Wąskie uliczki przy porcie
Najpiękniejszą częścią Stavanger okazują się, podobnie jak w Bergen, drewniane zabudowania ciągnące się od portu w głąb miasta. Długo spacerujemy między białymi zazwyczaj domkami. Są one w większości zamieszkane. W nielicznych oknach widzę firanki i domyślam się, że znaleźli tam swoją życiową przystań imigranci. Bo Norwegowie raczej firanek nie wieszają. Domy są zadbane. Jedyny, jak dla mnie mankament, to brak światła. Jeśli twój dom stoi w odległości dwóch, trzech metrów od tego vis -a -vis, to o wpadających przez okno promieniach słonecznych możesz tylko pomarzyć.

Małe, a cieszy.

Reniferowa, szerzej te ręce!  Jak się postarasz, to dosięgniesz!


Najłatwiejszy do zapamiętania adres: ulica ABC

Pewnie poznajecie te twarze...
Wędrując w stronę katedry, mijamy większe domy, także drewniane. W pewnym momencie przystajemy zdumieni. Dostrzegamy rysunek na fasadzie budynku. Pierwszy raz widzimy w Norwegii dzieło ulicznych malarzy (u nas, niestety, twórczość blokowo - przystankowa przeżywa okres rozkwitu). Tego chyba nikt nie zamaluje, bo ma swój urok.



Na dolnym poziomie tych bardziej okazałych domów znajdują się sklepy. Niektóre z nich mają oryginalnie zaaranżowane wystawy.

Kasa fiskalna przegrywa z tą w przedbiegach.

Ten motor to DUCATI. Zdjęcie z dedykacją dla Roberta i Tobiasa;)

Na kolejnych wąskich uliczkach mijamy  krzątających się na zewnątrz  pracowników knajpek porządkujących  krzesełka i stoliki, zdobiących  je serwetami, kwiatami, aby były gotowe na przyjęcie pierwszych gości.

Renifer już myśli o Norsk Oljemuseum:)

 
Pierwszy zmotoryzowany wielbiciel porannej kawy?
 

Valberg Tårnet
Idziemy dalej w kierunku górującej nad miastem wieży. Wdrapujemy się na sam jej szczyt. Stąd podziwiamy panoramę Stavanger. Kiedyś w takich wieżach dzień i noc strażnicy obserwowali miasto, aby zapobiec ewentualnemu rozprzestrzenieniu się pożaru. Niestety, wiele norweskich miast strawił ogień (co jest zrozumiałe przy tak „ciasnym” typie drewnianej zabudowy). Można sobie wyobrazić, co działo się na tych wąziutkich uliczkach, gdy ludzie w panice próbowali ratować życie. Bo o ratowaniu dobytku nie było mowy. Gorzej, gdy pożar zaskoczył ich podczas snu... 
Panorama Stavanger


Panorama miasta
Widok z okna Valberg Tårnet



 
Do miast, które doszczętnie spłonęły, należało także Ålesund. Odbudowano je w stylu secesyjnym i obecnie stanowi ono taką norweską secesyjną perełkę.  Ale o tym, czym rozkochać nas może w sobie Ålesund opowiem kiedy indziej.

Porządkowanie klombu przed katedrą

Katedra w Stavanger
Kierujemy się w stronę katedry. Do wnętrza nie wejdziemy, jest zamknięta. Renifer przypomina, że przed nami jeszcze zwiedzanie miejsca o urzekającej nazwie: Norsk Oljemuseum (Norweskie Muzeum Ropy Naftowej). No cóż, on przecierpiał naszą wizytę na wystawie lalkowych domów w Bryggen, to mnie nie wypada grymasić, że historia wydobycia ropy naftowej nie jest na topliście moich zainteresowań.  Przy wejściu do muzeum w zakłopotanie graniczące z przerażeniem wprawia mnie młody człowiek, u którego kupujemy bilety. Otóż z rozbrajającym uśmiechem i miną , jakby oferował nam wczasy na Hawajach informuje nas, że bilety są ważne cały dzień, więc możemy wielokrotnie wchodzić do muzeum. Nie wydaje mi się, bym tu chciała zostać tak długo. Renifer natomiast jak najbardziej!  
Reniferowa przed Norsk Oljemuseum

Przechodzimy przez bramki, rozglądamy się.  A ja  już po pięciu minutach rozumiem, jak się myliłam! Dodam, że w muzeum wyszliśmy wieczorem. I to bez nacisków Renifera! Ot, zagadka!  Ale o tym opowiem następnym razem.
Odrobina norweskiego na co dzień
po norwesku:  Lykke er en kombinasjon av god helse og dårlig hukommelse.
po polsku:      Szczęście to połączenie dobrego zdrowia i kiepskiej pamięci.  

 
Pozdrawiam!
Ha det bra!

Reniferowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz