brattvaag

brattvaag

KIM JEST RENIFEROWA?

Mieszkam na wyspie. Bywa, że woda leje się z nieba, deszcz pada poziomo, a wiatr chce urwać głowę. Ale gdy wyjdzie słońce, woda w fiordzie zaczyna mienić się kolorami, czas staje w miejscu. Tu w pełni czuję, że JESTEM. W Norwegii bywałam wcześniej jako turystka, od jesieni 2011 tu jest mój dom.

Na blogu piszę o godnych odwiedzenia zakątkach Norwegii - także tych mniej znanych. Blog to także skrawki naszego emigracyjnego życia. To zapiski przede wszystkim dla naszych dzieci. Ale nie tylko.

Zapraszam!

Reniferowa

środa, 23 lutego 2011

(15) Zimowy spacer po Ålesund


Ostatni dzień pobytu w krainie fiordów tej zimy. Renifer wędruje do pracy, a ja wybieram się na długi, czterogodzinny spacer po mieście. Lato czy zima, jeszcze nie widziałam Ålesund  w deszczu. Dzisiaj też skąpane jest w słońcu. 
 

Z dedykacją dla Renifera

Miasto jest nierozłącznie związane z rybołówstwem, uznawane jest za jego norweskie centrum. Spacerując wzdłuż portu, możesz kupić wprost z kutra pachnące morzem ryby. Stoję przy łodzi i pytam rybaków, czy mogę uwiecznić na fotce ich wędkarskie trofea.

Ponieważ ryby są olbrzymie, pytam, czy nie znalazłaby się  jakaś mniejsza rybka, którą  można by położyć obok, dla oddania wielkości tych olbrzymów.  Starszy z nich  chyba nie bardzo rozumie, o czym mówię, ale młodszy (pewnie syn) wyjaśnia mu, o co chodzi. Po chwili przynosi sporego ,jak dla mnie, dorsza, który przy tych gigantach zdaje się malutką płotką. Robię jedno zdjęcie, drugie , trzecie (słońce trochę przeszkadza w fotografowaniu, bo chce świecić prosto w obiektyw) i nagle uświadamiam sobie, że nie jestem już przy kutrze sama. Spoglądam za siebie, a tam gromada Japończyków stoi i w najlepsze fotografuje „moje ryby”! Oni także postanowili przywieźć z Norwegii taką fotograficzną zdobycz. Renifer mówi, że widok kutrów stojących przy nabrzeżu to codzienność. Szkoda, że nie da się uwiecznić tej mieszaniny zapachów, która też robi swoje, tworząc aurę tego miejsca.

Na chwilę siadam na ławce i przyglądam się nielicznym przechodzącym (latem turystów jest zdecydowanie więcej, ale tez nie są to tłumy). Nie mogę jednak siedzieć zbyt długo. Mimo słońca i dodatniej temperatury zaczynam odczuwać dotkliwy chłód. Chowam ręce w kieszeniach i ruszam dalej. Po kilku minutach zbliżam się do miejsca, gdzie na pasażerów czeka tzw. fast boat Tideekspress, piękny katamaran, który potrafi pruć z prędkością o wiele większą niż normalny prom.
 Sięgam do torebki po aparat i.... serce zaczyna mi walić. Aparatu nie ma...
Po kilku minutach udaje mi się jednak uwiecznić ten katamaran na zdjęciu. Wracam bowiem do miejsca, w którym siedziałam wcześniej i na ławce obok dwojga staruszków odnajduję swój aparat i rękawiczki. Z wrażenia muszę usiąść na chwilę. I naprawdę nie czuję już chłodu od morza! Widać, emocje zrobiły swoje i zadziałały jak osobisty piecyk.




Teraz spaceruję uliczkami wokół portu. Styl secesyjny, w jakim odbudowano miasto po pożarze w 1904 roku, nosił różne nazwy w różnych krajach. W Polsce nazywano go po prostu: secesja, we Francji: Art Nouveau, w Skandynawii: Jugendstil. Przyglądam się licznym zdobieniom na fasadach budynków.Mają różne kształty, sporo tu ornamentów w postaci liści, owoców.

Część domów ma kunsztownie wykonane balustrady, balkoniki, wieżyczki. W wielu z nich nawet klamki są prawdziwymi małymi cudami. Urzeka mnie ta staranność o każdy detal, bo to właśnie takie drobiazgi dopełniają dzieła.





Jugendstil senteret










W drodze powrotnej zatrzymuję się kilka razy, robię zdjęcia domów pięknie wkomponowanych w  górski krajobraz.




 

Wiem, że jutro będę patrzeć na te góry z okna samolotu. 
Ha det bra, Ålesund ... og vi sees!

Odrobina norweskiego na co dzień:
po norwesku:  Vi sees!
po polsku:      Do zobaczenia!


Pozdrawiam!
Ha det bra!
Reniferowa

poniedziałek, 21 lutego 2011

(14) Norweska terapia - zima 2011

Ferie na półmetku. Kiedyś powiedziałabym: szklanka jest do połowy pusta, dziś mówię, że jest w połowie pełna. Tak właśnie działa norweska terapia. Zachowam do lata obrazy, które otaczają mnie teraz. Wciąż trudno uwierzyć, że wkrótce staną się one moją codziennością.
Wpis zakończę kilkoma zdjęciami  z naszej wyprawy po okolicznych wyspach.
Giske kommune
Zostawić po sobie ślad
Patrząc w stronę Ålesund

Cud, Renifer pozwolił się sfotografować.
Terapia słońcem, miejscem, chwilą



Pozdrawiam!
Ha det bra!
Reniferowa

(13) Ålesund słońcem malowane czyli wyprawa na Akslę

Na kilkanaście dni udało mi się uciec z tego naszego buzującego kociołka. Niestety, co spojrzę w  rodzimą tv, z troską obserwuję, jak temperatura w kotle rośnie. A ogień podkładają i ręce zacierają ci, którzy mienią się reprezentantami narodu. Tutaj w Norwegii debata (jakże modne ostatnio słowo) jest debatą, a nie wylewaniem pomyj ku uciesze gawiedzi. Wniosek na przyszłość: mniej wiadomości w tv, więcej muzyki, a będę zdrowsza. Żeby nie wyszło, że wiedziemy tu dolce vita, muszę przyznać, że ostatnio zdarzyło nam się poznać  nieuczciwego Norwega. Dotychczas wyrażenie  "nieuczciwy Norweg" brzmiało dla mnie jak oksymoron, czyli słowa te pasowały do siebie jak kwiatek do kożucha. Żeby nie było nam zatem  tak słodko, los  dołożył tę łyżkę dziegciu do garnca miodu. Ciekawe doświadczenie.
Do Oslo leciałam 10 lutego. Tym samym rejsem podróżował sportowiec najwyższych lotów (stosowniej byłoby powiedzieć: najdalszych skoków).  Uderzyła mnie niezwykła skromość tego wielkiego, choć skromnej postury, człowieka. Dla światowych bywalców to może pestka, dla mnie , prowincjuszki, to wydarzenie. Leciałam z Adamem Małyszem!


 Po raz kolejny przywiozłam do Norwegii piękną pogodę. Śmiejemy się z Reniferem, że niedługo  na www.yr.no  (norweski portal pogodowy) będą prognozy według grafiku moich lotów ustawiać. Dodatnie temperatury, brak opadów i niemal każdego dnia słońce. Gdy patrzę z okna na ośnieżone szczyty, muszę przyznać, że tego cukru pudru do lukrowania gór Norwegom nie brakuje. Gdy polscy znajomi załamują ręce, że tak spieszno mi do tej krainy wiecznego lodu, trudno ich przekonać, że tu na wybrzeżu dzięki zbawiennemu działaniu ciepłych prądów temperatury są zdecydowanie wyższe i klimat łagodniejszy niż w centralnej czy północnej części kraju. Przykład z dzisiejszego dnia: Oslo minus osiem stopni, Ålesund  plus 3 stopnie, południowa Polska minus 8 stopni.
Dzisiaj, korzystając z uroków aury, większość dnia spędziliśmy poza domem.
Wybraliśmy się na Aksla Fjellstua, położony na wysokości  130 metrów nad poziomem morza taras widokowy, z którego podziwiać można panoramę miasta.




 

Pozdrawiamy z Aksla Fjellstua!










 Ålesund to duże miasto, jeśli patrzeć z norweskiej perspektywy. Zamieszkuje je okolo czterdziestu tysięcy mieszkańców, co plasuje je na jedenastej pozycji  listy największych norweskich miast.  Jego obecny wizerunek wiąże się z tragicznymi wydarzeniami  1904 roku, gdy osadę doszczętnie strawił pożar.  Cesarz Wilhelm II, zauroczony  pięknem okolicy  (bywał tu latem) i poruszony tragedią mieszańców posłał niezwłocznie statkami materiały budowlane. Miasto odbudowano w secesyjnym stylu. Gdy wędrujesz uliczkami w centrum,  mijasz mozaikę barwnych kamieniczek, masz wrażenie, jakbyś znalazł się w jakiejś bajkowej krainie . Ta secesyjna perła otoczona jest teraz nowoczesną architekturą i razem tworzą kompozycję, która zapada w pamięć i serce każdego odwiedzającego to miejsce. 


Pierwszy raz wchodziliśmy na  Aksla Fjellstua latem 2009 roku, były  wtedy z nami Reniferowe Dzieci. Obyśmy w tym składzie mogli się wdrapać tam jeszcze wiele razy! To chyba najpopularniejsze miejsce w mieście, nie tylko dla turystów, ale też dla jego mieszkańców, którzy pokonują 418 schodów prowadzących na wzniesienie Aksla w ramach poobiedniego spaceru. Kilkuletnie dzieci śmigają na górę jak młode kozice. Na tych, którzy muszą w drodze złapać oddech i odpocząć, czekają w kilkunastu miejscach ławeczki (kilka takich dzisiaj zagrzałam).
Gdy wchodziliśmy na górę, nie opuszczała mnie jedna myśl: kto raz pokona tych 418 schodów i spojrzy na to miasto z wysokości Fjellstua, zakochany jest w nim po uszy!


Odrobina norweskiego na co dzień:
po norwesku:   fjell
po polsku:       góra
po norwesku:   stua
po polsku:       salon (pokój dzienny, najczęściej z wyjściem na taras)
po norwesku:  FJELLSTUA
po polsku:     i tu kłopot, jak to przetłumaczyć, proponuję : SALON NA GÓRZE CZYLI W CHMURACH:)



 



Pozdrawiam!
Ha det bra!
Reniferowa

niedziela, 6 lutego 2011

(12) Miało być o Oslo, a jest o russetida!

Dzień jest gorący. Nie zważamy na doskwierający upał i maszerujemy na pólnoc, w stronę parku. Po drodze mijamy ulicę dla tych, którzy chcą pozostać anonimowi – Incognitogaten. 
Inkognitogaten - ulica Inkognito

Naszą uwagę przykuwa też russeservice i stojący przed nim samochód. O kulturze russów i czasie russów (russetida) po raz pierwszy usłyszałam od Bjørg, która przez kilka tygodni uczyła mnie norweskiego na kursie intensywnym. Otóż norwescy absolwenci szkół średnich in spe wiosnę poprzedzającą końcowe egzaminy spędzają w szczególny sposób. 

Na czas russów mozna się przygotować, kupując ekwipunek w takim sklepie.

Dla wielu z nich to kilkutygodniowy czas zabawy, młodzieńczych szaleństw. Ten czas planuje się dużo wcześniej, a rodzice muszą liczyć się z poważnymi wydatkami. To nie nasza studniówka – jeden wieczór i koniec na tym. Tam to trwające wiele dni zabawy przy głośnej muzyce, przejażdżki specjalnie do tego przygotowanymi samochodami i robienie psikusów (szczególnie nauczycielom, dla których przetrwanie tego czasu to prawdziwy survival).



Gdy zbliża się russetida zaczyna się ruch w interesie – wielu uczniów kupuje pomalowane na czerwono samochody ozdobione napisami często niewybrednej treści. Te samochody  znajdą oczywiście w następnym roku nowych, spragnionych rozrywki właścicieli. To , czego doświadczają russowie, nazwać można hedonizmem najwyższych lotów! Niektóre z tych aut to jeżdżące dyskoteki z full wyposażeniem i wystrojem. W NRK widzieliśmy relacje z takich przejażdżek. Niektórzy rodzice wynajmują  nawet szoferów, którzy bezpiecznie wożą młodych, celebrujących ten czas.

17 maja 2010


Russebilen - auto russów

Będąc w tym czasie w Norwegii , bez problemu poznasz russa, przede wszystkim po stroju. Są to najczęściej czerwone, rzadziej niebieskie ubrania w fikuśnych wzorach. Z byciem russem wiąże się konieczność wypełnienia specjalnych zadań, których realizacja jest zwieńczona otrzymaniem specjalnego potwierdzenia. Bardzo popularne są węzełki wiązane na specjalnej antence na czapce, czyli, jak zwali to nasi przodkowie (bez śmiechu proszę) kikuciku. Wykonasz zadanie, nowy węzeł pojawia się na twojej czapce.  Oczywiście im więcej takich dowodów, tym wyżej jesteś w russowej hierarchii. Jeśli chodzi o zadania, to inwencja młodych jest imponująca. Masz na przykład nie spać przez kilka dni, zjeść potrawę o "zaskakującym" smaku i trudnej do określenia konsystencji, pocałować wybraną znaną osobę (aktora, policjanta, nauczyciela, polityka), wykąpać się w morzu (a woda w morzu w maju jest lodowata), wdrapać się na szczyt jakiejś wysokiej budowli, np. latarni (ale nie po schodach). Generalnie, im zadanie jest trudniejsze (zwłaszcza, gdy wiąże się z dużym ryzykiem), tym większy zachwyt w oczach rówieśników. Oczywiście russowie tworzą barwną grupę w pochodzie 17 maja, gdy cała Norwegia świętuje rocznicę uchwalenia konstytucji.

W pochodzie 17 maja

Aż trudno uwierzyć, że te beztroskie zabawy odbywają się  w czasie, gdy trzeba się przygotowywać do egzaminów.
Kilka dni po tym, jak Bjørg opowiadała nam o wybrykach russów, dane nam było doświadczyć tego fenomenu na własnej skórze. Renifer mieszkał wtedy w domu szeregowym (tzw. rekkehuset) składającym się z trzech modułów. Obok mieszkało norweskie małżeństwo, a sąsiad był nauczycielem. Budzę się w środku pewnej majowej nocy, leżę obok Renifera i zastanawiam się, czy to, co słyszę, to może jeszcze jakieś mary senne. Za chwilę okazuje się, że nie. Renifer wierci się, otwiera oczy, a do mnie z każdym rozbrzmiewającym na zewnątrz dźwiękiem dociera, że oto stajemy się mimowilnymi uczestnikami russowego świętowania. To grupa młodych ludzi przyjechała „pozdrowić” swego nauczyciela. I trzeba przyznać, że nie brakuje im determinacji. Krzyczą, śpiewają i dmuchają w trąbki wydające dźwięki o wysokich, świdrujących tonach. Zwyczajem jest, że nie odjadą, dopóki nie wyjdzie do nich nieszczęsny belfer. Edel (kolejna wspaniała norweska nauczycielka) opowiadała nam później, że mieli kiedyś z mężem w zwyczaju zapraszać takich nieplanowanych nocnych gości do domu, a ich wizytę wieńczyło wspólne śniadanie.
Cóż, miało być o Parku Vigelanda, a tu taka megadygresja o czasie russów się zrobiła.
Zatem o parku w którymś z kolejnych wpisów.

Odrobina norweskiego na co dzień
po norwesku: Ungdom, det er først og fremst hormonenes overmakt over argumentene.
(David Frost)

po polsku:    Młodość to przede wszystkim przewaga hormonów nad argumentami.


Pozdrawiam!
Ha det bra!
Reniferowa