brattvaag

brattvaag

KIM JEST RENIFEROWA?

Mieszkam na wyspie. Bywa, że woda leje się z nieba, deszcz pada poziomo, a wiatr chce urwać głowę. Ale gdy wyjdzie słońce, woda w fiordzie zaczyna mienić się kolorami, czas staje w miejscu. Tu w pełni czuję, że JESTEM. W Norwegii bywałam wcześniej jako turystka, od jesieni 2011 tu jest mój dom.

Na blogu piszę o godnych odwiedzenia zakątkach Norwegii - także tych mniej znanych. Blog to także skrawki naszego emigracyjnego życia. To zapiski przede wszystkim dla naszych dzieci. Ale nie tylko.

Zapraszam!

Reniferowa

wtorek, 11 października 2011

(28) Formalnościom stało się zadość

W ciągu pierwszego tygodnia pobytu udało mi się załatwić wiele ważnych spraw. Poradziłam sobie sama - w czasie, gdy Renifer był w pracy.
Po pierwsze, otrzymałam registreringsbevis, na którym stoi jak byk, że mam prawo mieszkać w Norwegii przez czas nieokreślony. Przed wizytą na policji zarejestrowałam się on-line na stronie UDI. Potem umówiłam telefonicznie na spotkanie. Już na miejscu, na policji, zamurowało mnie, gdy okazało się, że nie muszę czekać, aż registrerinsbevis dotrze do mnie pocztą , bo dostałam go od ręki. Renifer na początku swojej norweskiej przygody miał bardziej pod górkę. Sprawa poszła oczywiście tak gładko, bo zarejestrowano mnie jako żonę osoby mieszkającej już w Norwegii.
W drodze na policję trochę pobłądziłam i złapała mnie ulewa. Przemoczone dżinsy zesztywniały na wietrze. A mnie po wizycie na policji czekało jeszcze spotkanie w szkole językowej i test z norweskiego. Dobrze,że miałam przy sobie portfel i trochę więcej gotówki. Musiałam kupić nieprzemakalne spodnie (tutaj znajdziesz ich hurtowe ilości w sklepach).
W szkole, a w zasadzie centrum kształcenia dla dorosłych (Voksenopplæringssenter) pani, z którą miałam umówione spotkanie, po krótkiej rozmowie zaprowadziła mnie do gabinetu rektora (rektorem Norwedzy zwą dyrektora szkoły) i wręczywszy test, dwa ołówki i gumkę, wyszła, życząc : „lykke til”.
Kolejny krok to wizyta w Skatteetaten (urząd podatkowy) w celu otrzymania numeru personalnego (odpowiednik naszego PESEL).
I na tym formalności związane z zalegalizowaniem mojego pobytu w Norwegii zakończono.
Aha, załatwiłam jeszcze bilet – elektroniczną kartę do autobusu, coś na wzór urbancard we Wrocławiu.
Na naprędce zrobionym zdjęciu (na karcie musi być fotka) wyglądam jak bandyta, ale to już inna para kaloszy. O właśnie, à propos kaloszy, to muszę koniecznie jakieś kupić. Jak to Renifer powiedział, „takie bardziej eleganckie”. Dla mnie "eleganckie kalosze" to oksymoron, ale wiem, co Renifer miał na myśli (czytaj: nie takie do obory). W Polsce była to chyba przejściowa moda (może jest nadal, kiepska jestem w tych modowych tematach), tutaj to chleb powszedni. Szkoda tylko, że nie można założyć kaloszy naszemu psu. Ale w końcu jemu też się coś od życia należy.

Odrobina norweskiego:
po norwesku: Lykke til!
po polsku: Powodzenia!


Pozdrawiam!
Ha det bra!
Reniferowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz