brattvaag

brattvaag

KIM JEST RENIFEROWA?

Mieszkam na wyspie. Bywa, że woda leje się z nieba, deszcz pada poziomo, a wiatr chce urwać głowę. Ale gdy wyjdzie słońce, woda w fiordzie zaczyna mienić się kolorami, czas staje w miejscu. Tu w pełni czuję, że JESTEM. W Norwegii bywałam wcześniej jako turystka, od jesieni 2011 tu jest mój dom.

Na blogu piszę o godnych odwiedzenia zakątkach Norwegii - także tych mniej znanych. Blog to także skrawki naszego emigracyjnego życia. To zapiski przede wszystkim dla naszych dzieci. Ale nie tylko.

Zapraszam!

Reniferowa

piątek, 14 grudnia 2012

(125) O kontrowersjach wokół filmu "Bølgen"

Źródło zdjęcia: http://www.smp.no/kultur/article6815027.ece


W styczniu 2012 pisałam na blogu o pomyśle nakręcenia pierwszego norweskiego filmu katastroficznego "Bølgen" (LINK). Realizacja filmu stanęła w martwym punkcie, bo twórcy, mimo usilnych starań, nie mogli znaleźć środków na jego produkcję. Pamiętam, jak zastanawialiśmy się z Reniferem, czy to nie strach przed reakcją mieszkańców powodował, że jakoś ciężko było zamożnym Norwegom wysupłać kasę na ten film.
I nie pomyliliśmy się.
Czytam w dzisiejszym Sunnmørsposten, że film, po długich staraniach, otrzymał w końcu dotację z Norweskiego Instytutu Filmowego (Norsk filminstitutt). Dodam, że nie było to pierwsze podejście w celu zdobycia wsparcia z instytutu.
Teraz władze gminy Stranda i szefostwo norweskiego potentata turystycznego - firmy 62* NORD - obawiają się, że taki film może spowodować spore zamieszanie. Mówi się nawet o tym, że wystraszeni mieszkańcy tego zakątka mogą kierowani strachem opuścić swoje domostwa. A jeśli film wpłynie na decyzje turystów, to Geiranger, perła norweskiej turystyki, może opustoszeć.

Jedno jest pewne. Im więcej kontrowersji wokół filmu, tym większa będzie prawdopodobnie jego publika.

***

O filmie «Bølgen» napisałam także TU (LINK) i TU (LINK)


Artykuł Reagerer på «Bølgen»-støtte przeczytasz TUTAJ.


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

czwartek, 13 grudnia 2012

(124) *


Zdjęcia robię codziennie. Aparat czeka cierpliwie na stoliku przy sofie. Mam go przy sobie niemal zawsze, gdy wychodzę z domu. Jakieś naiwne przekonanie, że jak utrwalę, to zachowam obraz w sobie na zawsze.
Jak u mistrzyni Szymborskiej.
"Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej"

Dziś przerwałam rozmowę, bo niebo zrobiło się nagle takie...
Musiałam.

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

środa, 12 grudnia 2012

(123) Językowe niuanse: Jeg er fint ferdig!

Kurs - przygotowanie do bergenstestu. Spotykamy się raz w tygodniu na cztery godziny. Na czas między zajęciami dostajemy tyle roboty, że jeśli chcesz być na bieżąco, musisz poświęcić na naukę codziennie minimum trzy - cztery godziny. Celem jest przystąpienie do egzaminu w kwietniu. Obok tekstów i zadań z podręczników "Her på berget" i "Det går bra!" dostajemy mnóstwo dodatkowych materiałów do opracowania. Do tego lista lektur, które trzeba zdobyć samemu. No i nieocenione wskazówki prowadzących zajęcia. Teraz widzę, jak naiwna byłam, sądząc, że po zdanym Norskprøve 3 podejście do bergenstestu to tylko formalność i że mogę się do niego przygotować samodzielnie. Zajęcia są bardzo intensywne. Wszystkim zależy, więc normą jest, że na pytanie, czy potrzebna nam przerwa, odpowiadamy chórem: Nie!
Dlatego ostatnio w środowe pokursowe wieczory jestem zawsze fint ferdig!

***

Jeśli usłyszysz od młodego (także młodego duchem) Norwega: Jeg er fint ferdig!, nie myśl, że to wyraz dobrego samopoczucia. Wręcz przeciwnie!
Zwrotu tego nie znajdziesz w słowniku, pojawi się pewnie w którejś z kolejnych jego edycji. To taki znak, że język żyje, rozwija się dynamicznie, pozwala się kształtować użytkownikom.
Jeg er fint ferdig! można wyrazić inaczej jako Jer er helt kaputt!
A to już każdy Polak zrozumie.

***

Dziś data, co się nie powtórzy. Chyba że za tysiąc lat, bo coś/ktoś gdzieś wtedy jeszcze chyba będzie?
12.12.12


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

poniedziałek, 10 grudnia 2012

(122) Jak dobrze, że mówią o nas dobrze

Noblowska impreza udana. Głosy na temat zasadności przyznania nagrody podzielone. Z jednej strony dziwnie się patrzy, jak Norwegowie honorują laureata (laureatkę? - wszak unia to ona) nagrody, mimo że sami członkami wspólnoty być nie chcą. Z drugiej strony ujmuje mnie ten wszechobecny szacunek, także wobec odmiennych poglądów.
Na uroczystości w pierwszym rzędzie siedziała Angela Merkel z Francoisem Holandem po lewej i Donaldem Tuskiem po prawej stronie. Dużo się tu dziś mówiło o naszym premierze. Jego nazwisko wymieniane było przez wielu komentatorów. Mówiono o nieprzypadkowym usadzeniu gości i podkreślano rolę, jaką Polska odgrywa we współczesnej Europie.
Dobrze słyszeć, że odbierają nasz kraj już nie jako dostarczyciela taniej siły roboczej, ale liczącego się partnera.

No i miałam okazję wielokrotnie posłuchać dziś Jensa. Mówimy o nim Jaś.
Bardzo, bardzo go lubię.

Zajrzałam na polskie strony w sieci. Ani słowa o dzisiejszej uroczystości i o wrażeniu, jakie nasz premier zrobił w Oslo. Jasne! Grzebanie się w błocie obelg i pomówień lepiej się sprzedaje.
Dobrze, że patrzę na to nasze polskie piekiełko z daleka.
Zdrowsza jestem.

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

(121) "Kiedy noce stają się długie" - "Når nettene blir lenge"

Już mam się kłaść spać, gdy w tv pojawia się migawka filmu. Norweski film, a na ekranie widzę Zamachowskiego. No to szybko sprawdzam aktualny program tv i okazuje się, że za chwilę będę miała okazję w norweskiej telewizji spotkać polskich aktorów w obrazie z 2000 roku "Når nettene blir lenge". Obok Zbigniewa Zamachowskiego zobaczę nestorów polskiej sceny - Jerzego Nowaka i Wiesławę Mazurkiewicz.
W telewizji typowy świąteczny przekładaniec. Reklamy, muzyka, programy kulinarne i filmy - w dużej części dotykające tematyki Bożego Narodzenia. Większość w lekkim, chciałoby się rzec, niewymagającym wysiłku odbiorcy, tonie. Ale ten film jest inny.

Wieczór wigilijny. Wynajęta hytta w górach, a w niej trzypokoleniowa rodzina. Rodzice, kilkoro ich dorosłych dzieci i wnuki. Zięć jest Polakiem. Jego rodzice przyjechali z odległej Polski, by spotkać się z nową rodziną syna. Mają to być piękne święta, w rodzinnej atmosferze, ze wspólnymi śpiewami i tańcem wokół zielonego drzewka.

A tu zgrzyt za zgrzytem - wieprzowina w wigilię (ribbe), dziwna grzybowa zupa, którą trzeba tak długo gotować, psia sierść wywołująca ataki u syna astmatyka.
I alkohol, który sprawia, że rozmowy zaczynają zbaczać w obszary, które najchętniej skrzętnie ukrywa się w czeluściach niepamięci. Do tego klaustrofobiczna wręcz ciasnota.

Jest drzewko, jest norweska flaga i matka ubrana w bunad. Ale to zbyt mało. Spod płaszczyka uszanowania tradycji wypełza cała powierzchowność i iluzoryczność tego, co ma być stałe, co ma budować i scalać, a co prowadzi do destrukcji.
Film to szereg poruszających scen, niełatwych w odbiorze. Pewnie trochę przerysowanych. Rozmowa przy stole. Rozmówcy zaczynają odwoływać się nie tylko do słownych argumentów. Robi się niebezpiecznie. W tym czasie matka spokojnie wychodzi przed dom, by spotkać się z kolędnikami. Uśmiecha się do nich, poprawia bunad. Bo taka jest tradycja. Kolędnicy nie zobaczą, że za drzwiami rozgrywa się dramat.

"Når nettene blir lenge" to film ciężki, odsłaniający to, co kryje się pod fasadą szczęśliwej, dostatniej Norwegii. Bohaterowie żyją w najzamożniejszym kraju świata, cieszą się dobrobytem, swobodą i niezależnością, o jakich inni mogą marzyć. Piękną, dziewiczą naturę mają na wyciągnięcie ręki. I najlepsze z możliwych perspektywy na przyszłość.

Tylko czy to wystarczy, by być szczęśliwym?

***

Dziś czyjeś urodziny. Gratulerer med dagen!
A w Oslo wszystkie służby postawione na baczność. Kanały informacyjne zdominował jeden temat. Nobla będą wręczać i trochę (albo nawet nietrochę) obawiają się, co przyniesie ten dzień. Oby służby rozeszły się w spokoju, tak jak się zeszły.
I niech mają spokojne święta.


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

sobota, 8 grudnia 2012

(120) Trondheim - katedra, wikingowie i oszczędność słowa


Najsłynniejsza norweska katedra - Nidarosdomen. Chłodne mury, półmrok, surowe wnętrza. Przewodniczka opowiada o założycielu Trondheim - Olafie Tryggvasonie. Mówi o jego dzieciństwie - bardzo skróconym dzieciństwie. Widzę go, gdy jako chłopiec dołącza do grupy wikingów, by siać spustoszenie na Bałtyku. Podekscytowany i żądny przygód. Ma wtedy dwanaście lat, tyle co współczesny szóstoklasista. Co przeżył na tej łodzi? Czy miał poczucie, że to, co robi, jest ważne i konieczne? Ilu towarzyszy wyprawy skończyło w morskich otchłaniach. Czy się bał i współczuł choć trochę ofiarom, czy raczej był najzwyklejszym rzezimieszkiem? Widok łodzi wikingów wywołuje uśmiech na twarzy turysty. To szansa na kolejne piękne zdjęcia z wyprawy do Norwegii. Tym, którzy taki statek zobaczyli na wodzie wieki temu, wcale nie było do śmiechu.

Słucham ze zdumieniem o kobietach - wikingach. Myślałam, że brutalnie zmuszane przez wikingów do uległości, siedziały cicho jak mysz pod miotłą. Okazuje się, że cieszyły się one sporą niezależnością. Mogły między innymi zadecydować o rozstaniu z mężem i ta decyzja była dla męża wiążąca.

Kolejna ciekawa opowieść - o królu Olafie II. Światły człowiek, przeciwnik niewolnictwa i panoszenia się arystokratów. Jego zbyt nowoczesne jak na XI wiek poglądy nie podobają się opozycji. Król za swoje nieszablonowe podejście do rządzenia zostaje srogo ukarany. Wygnany z kraju podejmuje próby odzyskania tronu. Bezskutecznie. Dopiero po śmierci Olafa liczni jego przeciwnicy nagle zaczynają dostrzegać w zmarłym królu wielkiego człowieka, a nawet świętego.
Znamy takie historie z naszego polskiego podwórka.
Śmierć dodaje splendoru - bardziej lub mniej zasłużonego.

***

Trøndersk - to dialekt, jakim posługują się mieszkańcy Trondheim. Okazuje się, że im dalej na północ, tym oszczędniejsi są Norwegowie w słowa. Stąd w trøndersk mnóstwo skróconych form wyrazów. Taka ekonomia językowa, dążenie do ograniczenia energii - trzeba ją przecież zużyć w bardziej korzystny dla organizmu sposób. Norweski zwrot: Kjenner du? (wtrącenie - jak nasze "wiesz?", "rozumiesz?") skracane bywa w Trondheim do "kje", wymawianego "szje" albo "czje" albo...jak kto chce. Bo oni tu naprawdę czasem mówią, jak im się podoba i jak im wygodniej. I dopóki się nawzajem rozumieją, wszystko gra. Gorzej (i czasem śmieszniej) mają takie nieboraki jak my. Chcemy się znów wybrać kiedyś na północ, zdecydowanie dalej niż do Trondheim. I planujemy dogadywać się po norwesku.
Może to być ciekawe doświadczenie.















Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

piątek, 7 grudnia 2012

(119) Od lawendy do... mola książkowego

W ramach tarasowych porządków poobcinałam lawendę. Powiązałam ją w bukiety i suszę. Popakowana w woreczki będzie odstraszać mole. A jak już o molach mowa, to podzielę się pewnym spostrzeżeniem - ciekawostką językową.
Ci, którzy lubią czytać książki, nazywani są przez Norwegów na dwa sposoby.
Bokorm to odpowiednik naszego mola książkowego, co to pochłania książki bez opamiętania (bok - książka, orm - robak, także ten "zjadjący" książki). Drugie określenie jest zaskakujące. Lesehest to "czytający koń", a konia nijak nie mogę skojarzyć z zamiłowaniem do książek.

Zaczęły się mrozy. Powietrze znad fiordu coraz ostrzejsze. Czasem masz wrażenie, jakby setki zimnych drobniutkich kamyczków uderzało o twarz. W porze obiadu byłoby za oknem całkiem ciemno, gdyby nie światło lamp na drodze przed domem. Także okoliczne wyspy biorą udział w tym wieczornym spektaklu. Ich światła mienią się długo, długo, niektóre całą noc. I nie ma wątpliwości - mole książkowe takie długie zimowe wieczory lubią najbardziej.

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

czwartek, 6 grudnia 2012

(118) O wyższości ribbe nad pinnekjøtt (a może na odwrót?)




Tak jak my żartujemy i rozważamy wyższość Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia (uśmiecham się na wspomnienie Jana Tadeusza Stanisławskiego), tak Norwegowie dzielą się na tych, dla których królową świątecznego stołu jest albo ribbe, albo pinnekøtt. Na naszym terenie podobno więcej zwolenników ma ribbe.

Ribbe to żeberka wieprzowe, które po nacięciu skóry w kratkę, piecze się w piekarniku. Przepis iście norweski, najprostszy z możliwych. Najtrudniejsze jest ponacinanie skórki. Idealny okazał się nóż, którym Renifer filetuje ryby.
Po nacięciu solimy i pieprzymy żeberka i pozwalamy im kilka - kilkanaście godzin odpocząć w lodówce. Potem układamy je w brytfance, ponacinaną stroną do dołu, na 6 - 8 główkach czosnku i dolewamy trzy szklanki wody. Wkładamy do nagrzanego do 180 stopni piekarnika. Po godzinie obracamy żeberka i pieczemy kolejną godzinę. Teraz przez około 20-30 minut podlewamy kilkakrotnie mięso i pozwalamy mu zrumienić się. Ribbe podaje się tradycyjnie z ziemniakami i sałatką z kwaśniej kapusty. Nie kiszonej, ale kwaśnej - zakwaszonej octem i posłodzonej.

Wczoraj przygotowałam po raz pierwszy ribbe - soczyste, aromatyczne mięso, któremu trudno się oprzeć. Nie powiem, ile zjadłam, bo na samą myśl o tym się rumienię.

Wiemy już zatem, jak smakuje jedna z najpopularniejszych norweskich potraw świątecznych. Wypadałoby też upiec pinnekjøtt, by móc zająć stanowisko w kwestii: której potrawie należy się pierwszeństwo na świątecznym stole. Pomyślę o tym wkrótce.


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

sobota, 1 grudnia 2012

(117) Julestjarnen på Sukkertoppen - gwiazda, co nam w okna zagląda

Źródło zdjęcia: http://www.smp.no/nyheter/alesundogomland/article6752367.ece

Dziś, w przeddzień rozpoczęcia adwentu, zapalono wysoką na ponad 11 metrów gwiazdę, która stoi w połowie drogi na Sukkertoppen.

Najpierw usłyszeliśmy coś jakby przytłumione strzały. Po chwili fajerwerkowe błyski rozświetliły niebo. Tak mieszkańcy Ålesundu uświetnili chwilę zapalenia gwiazdy. Dzielą nas od niej szerokie na ponad dwa kilometry wody fiordu. Ale widzimy ją doskonale z naszych okien. Nawet nie trzeba wstawać z sofy.

Od dziś, bez względu na aurę, będzie nam zaglądać w okna gwiazda. Nawet jak niebo odwoła nocny spektakl i spowiją je chmury. A od jutra w domach zapłoną adwentowe świeczniki. Rok od poprzednich świąt przeleciał jak szalony.
I tak bardzo chce się jeszcze być, być, być.

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

czwartek, 29 listopada 2012

(116) Juletallerken - (nie)powtarzalny smak i zapach świąt

Żródło zdjęcia: http://www.dinside.no/831264/den-store-juletallerken-duellen

W okresie poprzedzającym święta Bożego Narodzenia sklepy zapełniają się typowo świątecznymi produktami. Pierniczki, figurki Mikołajów, ozdobne serwety z gwiazdkowymi motywami. Nic wyjątkowego, znamy ten szał także z Polski.
Od pierwszych dni listopada pojawia się też typowo świąteczna żywność. No i coś, co typowe chyba tylko dla Norwegii - juletallerken.
Juletallerken to talerz pełen tego, co w święta jeść wypada. Różne warianty i kombinacje potraw, a wśród nich ribbe, pinnekjøtt, lutefisk, kalkun, medisterkaker, medisterpølser, julepølser. Taki zestaw odgrzewa się w mikrofalówce i ... ponoć świętami pachnie w całym domu. Znak czasów - fastfoodowy surogat świąt. Restauracje i bary też oferują na długo przed świętami typowo świąteczne potrawy. Wystawione w oknach tablice z napisem: Wstąp, poczuj smak świąt. Świąteczny talerz czeka! nie pozwalają przejść obojętnie. I siedzą Norwegowie nad świątecznymi potrawami od listopada aż do sylwestra. Opracowuje się tu nawet rankingi pod hasłem: Hvor har du spist din beste og verste juletallerken?, czyli Gdzie zjadłeś najlepszy i najgorszy zestaw świątecznych potraw? Jakże to odmienne od naszych zarezerwowanych wyłącznie na czas świąt potraw: barszczu z uszkami i karpia w galarecie.
Bo gdyby uszka jadało się wielokrotnie w tygodniach poprzedzających wigilię, inne byłyby to święta


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

wtorek, 27 listopada 2012

(115) Kongolela

Wczorajsze spotkanie chóru miało dwie odsłony. Najpierw próba. Śpiewaliśmy między innymi utwór "Kongolela" napisany przez Jana Magne Førde. To znany norweski muzyk, grający na trąbce, kompozytor, członek grupy "Brazz Brothers". Pochodzi z położonego o kilkadziesiąt kilometrów od nas Langevåg.
Dyrygentka opowiedziała nam, że "Kongolela" powstała po powrocie Jana Mange z Afryki. Podobno muzyka "objawiła mu się" podczas wędrówki po sunnmørskich górach. Do tego inspirowane językiem ludów Afryki słowa, a w zasadzie zbiór nic nie znaczących sylab. Jak powiedziała: taki sunnmørsko - afrykański blanding.
Wspomniałam, że mamy w Polsce Urszulę Dudziak, która jest mistrzynią takich utworów. I okazało się, że o niej tu też słyszano. A jak koleżanka - Norweżka "Papaję" zanuciła, to po prostu UROSŁAM!

Druga część to tradycyjny norweski julebord, czyli przedświąteczne spotkanie przy stole i smacznym jedzeniu. Ponad trzydzieści osób z dwunastu krajów i niemal wszystkich kontynentów.
I jeden łączący nas stół.


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

poniedziałek, 26 listopada 2012

(114) Statoilkoppen - kubek, który warto mieć


Jeśli bywasz w Norwegii na stacjach Statoil i lubisz serwowane tam gorące napoje, warto pomyśleć o statoilowym kubku, czyli statoilkoppen.
Kupujesz kubek za 199 koron i pijesz do woli przez cały rok. Niezorientowanym warto wyjaśnić, że porcja napoju kosztuje na stacji 20 koron, więc zakup zwraca się po dziesięciokrotnym napełnieniu naszego kubka. W kolejnym roku możesz dokupić tylko nową pokrywkę (149 koron).


Kolor pokrywki zmienia się co roku. Zatem kasjerka, patrząc z pewniej odległości, może ocenić, czy masz opłaconą aktualną umowę kubkową. Ważne, aby nie zapomnieć umieścić na kubku dołączonej naklejki z hologramem.

Kolejną pokrywkę - na 2013 rok - kupiłam wczoraj.
Zatem cały 2013 rok tankuję na statoilu za darmochę.
Szkoda, że nie paliwo;)


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

piątek, 23 listopada 2012

(113) Garść myśli po północy

Renifer na szkoleniu. W Geiranger. A co, jak się szkolić, to w hotelu dla vipów. Nie mogę zasnąć. Popisałam trochę na blogu o wrzosem krytych domach, poczytałam gazetę, położyłam się. Wstałam po kwadransie świeżutka jak poranna bułeczka. Obejrzałam szwedzki kryminał Beck. Bardzo podoba mi się język szwedzki z tym schowanym głęboko w gardle "h" w słowach kończących się na "-tion" (te słowa po norwesku kończą się na "-sjon"). Napisy norweskie, ale dużo rozumiem bez czytania. Chyba ze względu na język zostanę fanką tego serialu o dzielnym policjancie.
Ktoś tu obiecywał mi na tę noc horror, żebym się rozerwała na całego. I co?
Z dreszczowców to mi chrapanie psa zostało. Ten, trzeba przyznać, wczuwa się w rolę i jak czasem chrapnie, to umarłego by obudził. Teraz światła pogaszone. Trochę posiedziałam przy oknie. Lubię usiąść na parapecie i patrzeć na śpiącą okolicę. Norwegowie zostawiają na noc zapalone światło przed domem. Wiele okien całą noc rozświetla światło małych lampek. Sąsiadująca z naszą wyspą Godøya wygląda teraz jak choinka, którą ktoś po rozmieszczeniu lampek położył na chwilę, bo zapomniał kupić stojak. Niestety, nadal nie udają mi się nocne zdjęcia.

Patrzę za okno na mój nowy świat i tak sobie myślę, że tyle już przeżyłam dobrych i gorszych chwil. Tych ostatnich czasem było w nadmiarze, choć wydaje mi się, że nie zawsze na nie zasłużyłam. Obok rodziny i wielu dobrych, bliskich mi ludzi (tak, to o Was, dziewczyny!) było też parę kanalii*, które potrafiły zagrać na odpowiedniej, bolesnej strunie.
I teraz mnie oświeciło. Może jednak warto było czasem dostać kopa i gubić się, szukając sensu tego, co mnie spotyka?
Bo bez tego nie byłabym tym, kim teraz jestem.
I nie byłoby mnie tu, gdzie jestem. A to dla mnie nie do pomyślenia.

* Po przespaniu się uznałam, że słowo kanalie zastąpię wyrażeniem dobrzy inaczej. Ponoć ludzie z gruntu są dobrzy, tylko własne nieudane życie i kompleksy czynią ich agresorami. Wyłącznie dobra im życzę:)

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

czwartek, 22 listopada 2012

(112) Dom mchem i wrzosem kryty - Øvstestølen


W połowie drogi między Trollstigen a Geiranger leży Øvstestølen. Po emocjonującej przejażdżce pnącymi się w górę serpentynami warto zatrzymać się tutaj na chwilę.
Miejsce to jest znane Norwegom - wędkarzom jako kraina pstrąga. Pięć jezior i trzydzieści pięć kilometrów pełnych pstrąga rzek. Warto pamiętać o konieczności wykupienia licencji (fiskekort). Tu wędkarze nie zdają egzaminu, aby zdobyć kartę. Uiszczasz opłatę i możesz łowić.









Zawsze gdy zmierzamy w kierunku Geiranger, obowiązowym punktem jest Øvstestølen. Zespół świetnie zachowanych drewnianych zabudowań otrzymał prestiżową nagrodę Godt vern-prisen.

Lubię Øvstestølen za tę baśniową scenerię. Porośnięte trawą, mchem i wrzosem stare domy. Połyskująca w słońcu rzeka, której brzegi łączy kamienny mostek. Wyłaniające się zza domostw góry. Cisza, spokój, natura na wyciągnięcie ręki. Zapachy, barwy, monotonny szum rzeki, wiatr i słońce na twarzy.
Życiodajny koktajl.


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

środa, 21 listopada 2012

(111) Jeg bare sitter hjemme... Uwaga na kalki językowe



Usłyszałam dziś w szkole, że Norwegów bawi pewien zwrot często używany przez przedstawicieli narodów słowiańskich.
Norweg pyta, czym się zajmujesz. Nie pracujesz, więc odpowiadasz: Jeg sitter hjemme, co jest kalką naszego: Siedzę w domu. Na pytanie, czy wybierasz się na sylwestra, odpowiadasz: Nie, siedzę w domu. A jak spędzasz tegoroczny urlop? Mam dość wyjazdów. Posiedzę w domu.
To dla Norwega znak, że pochodzisz z Rosji lub Polski, bo to my ukochaliśmy tak słowo siedzieć, że bez niego ani rusz!
Żartują też sobie Norwegowie z Rosjan i Polaków, którzy biedni całymi dniami przykuci są do krzesła lub fotela, bo w domu to oni tylko siedzą.

Posłuchałam, pomyślałam i na koniec wypaliłam: To norweski rząd też biedny przykuty do krzeseł! Toż po norwesku obecnie sprawujący władzę rząd to
den sittende regjeringen (dosłownie: siedzący rząd).

***

Ja tam lubię siedzieć. W domu.
I, jak widać na zdjęciu, poza domem też.

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

niedziela, 18 listopada 2012

(110) Od SASa do ...

Od kilkunastu dni mówi się dużo w norweskich mediach o problemach, z jakimi borykają się linie lotnicze SAS. Właśnie przeczytałam w Sunnmørsposten, że być może już w najbliższy poniedziałek samoloty SAS nie wystartują.
LINK: SAS: – Ingen garanti for at vi flyr på mandag
Gdy minister gospodarki Trond Giske informował, że Norwegia wspomoże sąsiada w tarapatach, pomyślałam, że poza chęcią niesienia solidarnej pomocy chodzi także o utrzymanie miejsc pracy dla licznie zatrudnionych tam Norwegów. I dopiero ten artykuł uświadomił mi, czym jeszcze kierują się Norwegowie, oferując liniom pół miliarda koron. Okazuje się, że wyłącznie SAS obsługuje loty na Svalbard. No to nie tylko Norwegowie, ale i nasi rodacy pracujący na Stacji Polarnej na Spitsbergenie mogą mieć spory kłopot.
W Aftenposten najświeższa informacja, że firmę być może uda się uratować, jeśli pracownicy zgodzą się na drastyczne obcięcie wynagrodzenia. Rozmowy trwają.
Niech zakończą się sukcesem.

***

Naszą wyspę ze stałym lądem łączą biegnące około 140 metrów pod poziomem morza tunele. Kursuje też prom. Czasem myślę, jak poradzilibyśmy sobie, gdyby z jakichś powodów zamknięto tunele, a niepogoda uniemożliwiałaby pracę promu.
Taki dylemat mogą mieć teraz mieszkańcy Svalbardu.
Oby nie.

***

Dopisek z poniedziałku, 19 listopada. Kryzys w SAS zażegnany.
Po całonocnych rozmowach udało się osiągnąć kompromis ze związkami zawodowymi. Choć z SAS-a korzystamy sporadycznie, cieszymy się!

Wypadałoby napisać:
Od SASa do ... kompromisa;)

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

sobota, 17 listopada 2012

(109) Pogadać jak Norweg z Norwegiem

Norwegowie używają dwóch oficjalnych odmian języka. Bardziej popularny jest bokmål, mniej nynorsk. Bokmål to znorwegizowana wersja języka duńskiego, pamiątka po czasach unii z Danią. Nynorsk z kolei to powrót do korzeni, do języka przodków. Ci, którzy nie mieli potrzeby albo możliwości, by uczyć się pisać, bokmåla nie znali wcale. Twórca języka nynorsk Ivar Aasen pochodził z Ørsta, wsi położonej około 70 kilometrów na południe od naszej wyspy. Szybko stracił rodziców. Jako młody chłopiec zaczął samodzielną naukę czytania i pisania. Mimo że był typowym molem książkowym, podobno w czasach dzieciństwa spędzał w szkole nie więcej niż dziesięć dni w roku. Ten zapalony do książek samouk w wieku osiemnastu lat dostał posadę nauczyciela. Ale to nie czytelnicze zacięcie sprawiło, że Ivar stał się legendą dla Norwegów. Norwegowie zawdzięczają mu bowiem stworzenie języka nynorsk. Języka, który jest wypadkową wielu norweskich dialektów. Języka bliskiego żywej mowie, a więc bliższego życiu.

Języka nynorsk używa obecnie około piętnastu procent Norwegów. I my trafiliśmy w okolicę, gdzie panuje nynorsk. Mowa oczywiście o używaniu języka w piśmie. Bowiem tu jest sprawą powszechną (przynajmniej na naszym terenie), że ludzie używają innego języka pisanego - na przykład w sytuacjach oficjalnych - a innym mówią. Bo mnóstwo Norwegów mówi dialektem. Mówi się, że ile wsi, miast i osad, tyle dialektów. Åslaug zażartuje, że język, którego uczy się na kursach – bokmål - to taki klasserommsdialekt, czyli dialekt szkolnej klasy. Bo poza szkołą język jest inny - żywszy, bogatszy, barwniejszy. Życie faktycznie dowodzi, że trudno spotkać Norwega, który mówi czystym bokmålem lub czystym nynorskiem. Ludzie przemieszczają się, z nimi wędrują ich dialekty. I często język oficjalny miesza się z jakąś regionalną odmianą. Jak dziecko ma ojca z Ålesund, a matkę z Bergen, to bardzo prawdopodobne, że będzie po ålesundsku mówić "E hete Kari å e kjem fra Ålesund", co w bokmålu wygląda tak: "Jeg heter Kari og jeg kommer fra Ålesund". Do tego po bergeńsku będzie wymawiać tzw. języczkowe "r" (po norwesku nazywa się to skarring).

Przed wyjazdem do Norwegii uczyłam się języka norweskiego w Polsce. Oczywiście najpopularniejszej jego odmiany. Gdy w końcu dotarłam tu z książkowym bokmålem w głowie, załamywało mnie, że tak mało rozumiem z tego, co mówią ludzie w autobusie, sklepie, na przystanku. Z niektórych rozmów wyłapywałam tylko pojedyncze słowa. Teraz jest lepiej. Zawdzięczam to w dużej mierze telewizji i radiu. Już mnie nie dziwi, że rozmowa trzech osób toczona jest jednocześnie w trzech różnych dialektach. I raczej nie powoduje to nieporozumień. A ja słucham, słucham, słucham. I już przestaję się dziwić. Francuzi mają niezliczona ilość win i serów, Norwegowie ukochali dialekty.
Jeśli dopiero przyjechaliście do Norwegii i macie podobne odczucia, to chce was zapewnić, że z czasem zaczniecie nie tylko rozumieć coraz więcej, ale też coraz częściej rozróżniać, kto jakim dialektem mówi. Gdy kiedyś trafiła do nas do szkoły nauczycielka mówiąca gardłowo, z charakterystycznym "r" języczkowym, od razu pomyślałam, że musi pochodzić z Bergen. I nie pomyliłam się.

***

Zima, śnieg smaga zmęczoną podróżą twarz. Mężczyzna ze sfatygowaną torbą pełną notatek dociera do kolejnej wsi. Grzeje zmarznięte dłonie przy ogniu. Wyciąga kajet, pióro. Mości się wygodnie. Przygląda się ludziom, słucha ich rozmów. I notuje. Niektóre wyrazy podkreśla dwiema liniami. Chłonie każde słowo. Wiele z nich znajdzie miejsce w tworzonym przez niego systemie słów - systemie, który bliski będzie i zrozumiały wszystkim tym napotkanym po drodze ludziom. Jak ogarnąć ten ogrom lokalnych dialektów, jak znaleźć wspólny mianownik i stworzyć język bazujący na tym, co je łączy? Podobno odwiedził dwieście czterdzieści cztery gminy. W czasach, gdy nie było samochodów, tuneli, promów, a utwardzona droga była luksusem. Do tego zmagać się musiał z licznym gronem przeciwników, którzy w nowym języku widzieli konkurencję dla powszechnie wtedy panującego bokmåla. Udało się. Nynorsk, który Norwegowie zawdzięczają Ivarovi Aasenowi, to jeden z obecnie obowiązujących języków w Norwegii.
I choć nam - emigrantom - dołożył Ivar pracy (uczę się, uczę języka i końca nie widać), to chylę czoła przed jego niewybrażalną, benedyktyńską pracą.

Na mapce poniżej trasy, które przemierzył Ivar Aasen.

Źródło mapki: http://www.spel.aasentunet.no/reiser/Kart/index.html



Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

poniedziałek, 12 listopada 2012

(108) Znów się dziwię

Mroźna zima 1986 roku. W jednym z wrocławskich szpitali otwiera oczy zadziwiona światem kruszyna. Nasza kruszyna. Śnieg przykrywa panującą w tym czasie szarzyznę. Szare domy, szare ulice, szarość na sklepowych pólkach. Jak puścić to nowe życie w taki szary świat?

Noc sylwestrowa. Jeszcze w szpitalu. Foliowa torba, w niej kompot z jabłek - panaceum na wszelkie szpitalne niedogodności. Na oddział wejść nie można, więc wciągam tę torbę przez okno za pomocą uwiązanego do niej sznurka. I patrzę w dół na zmarzniętego na kość Renifera.

Tej samej nocy we wrocławskim klubie "Jazz Klub Rura" bawi się młoda Norweżka. Kolorowa jak ptak. Później powie, że to jej najlepszy sylwester ever!

Dziś spotkałyśmy się w Ålesund. Wrócił Wrocław, sylwestrowa noc, moja niepewność jutra i jej szampański humor. Czyż mogłam wtedy przypuszczać, że kiedyś spotkam tego barwnego ptaka pod dalekim norweskim niebem?
Mały ten świat.

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

niedziela, 11 listopada 2012

(107) Togkappelet, zatrzymaj się tu na chwilę


Żądni wrażeń turyści odbywają podróż z Oslo do zachodniej Norwegii nie samolotem, lecz pociągiem. Podróż do Åndalsnes trwa niecałe sześć godzin. A stąd już tylko około stu kilometrów do Ålesund, uznawanego za perłę zachodniego wybrzeża. W czasie podróży za oknem przesuwają się obrazy, które chciałoby się zachować na długo. Wilgotne od mgły wzgórza, rozległe łąki, schowane między drzewami jeziora, polukrowane śniegiem szczyty. Mniejsze i większe osady. Pojedyncze domostwa - jak barwne bordowe, białe lub granatowe kleksy na rozległych zielonych połaciach. A u kresu podróży czeka Cię dodatkowa atrakcja - Togkapellet.
Togkapellet, czyli pociąg - kaplica leży tuż przy stacji kolejowej w Åndalsnes. W zabytkowy wagon kolejowy tchnięto nowe życie. Ten, co kiedyś pędził po torach, teraz jest ostoją spokoju. Stał się miejscem, w którym czas przestaje gnać. Wagon podzielony jest na dwie części: kaplicę i salę przeznaczoną na nieformalne spotkania. Miejsce zostało poświęcone 10 czerwca 2003, a gośćmi honorowymi podczas tej ceremonii byli król Harald i królowa Sonia. Drzwi Togkapellet otwarte są cały rok, przez całą dobę.

Piękny październikowy dzień. W słońcu połyskują żółcie i rudości. Chłodno, ale przyjemnie. To nie ten wilgotny chłód, którego nie lubię. Jesteśmy w Åndalsnes. W oczekiwaniu na pociąg krążymy wokół dworca. Robię zdjęcia. Wdzięcznym obiektem okazuje się zabytkowy wagon kolejowy. Gdy podchodzę bliżej, staję, jak wryta. Bo to miejsce wyjątkowe. Później się dowiem, że jedyne takie na świecie. Najpierw przyglądam się mu uważnie z zewnątrz. Tabliczka informacyjna wyraźnie daje przyzwolenie na wejście do środka. A tam jakby czas się zatrzymał. Niewielkie stoliki, na każdym jakieś pisma, różne wydania Biblii. Zapalona lampka , może właśnie ktoś opuścił to miejsce tuż przed moim przyjściem? Na jednym ze stolików prosta drewniana szopka. Przy ścianie ciepły grzejnik. W księdze gości wpisy w wielu językach. Na ścianie słowa ewangelii.
Duchowość bez zadęcia i ozdobników. Siadam na chwilę. Cisza, spokój.
Takiej ciszy i takiego spokoju każdemu z Was (i sobie) życzę.
















Dziś nasze Narodowe Święto Niepodległości. Poczytałam wiadomości z kraju, zasmuciły mnie.
A Norwegowie mają dzisiaj inny powód do świętowania. Tu bowiem Dzień Ojca obchodzi się właśnie w drugą niedzielę listopada. Dobrze wiedzieć, że obok tych wielkich, hucznie obchodzonych, w bardziej lub mniej podniosłej atmosferze, są także takie zwykłe, przyziemne, bliższe nam zwykłym śmiertelnikom święta.

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

piątek, 2 listopada 2012

(106) Vår beste dag. Najlepszy z naszych dni.

Erik Bye - norweski dziennikarz, aktor, pieśniarz, autor tekstów i muzyki. Uznawany za jedną z największych osobowości w świecie norweskiej kultury. Ceniony nie tylko za profesjonalizm, ale i za wewnętrzne ciepło, którym emanował, poczucie humoru, bezinteresowność i troskę o słabszych. Poruszył Norwegów swoją postawą wobec niepełnosprawnych dzieci. Gościł je w swoim programie, przełamując tabu kalectwa.
Gdy w 2005 roku wybierano norweską osobowość stulecia, znalazł się na trzecim miejscu. Przed nim byli: ukochany król Norwegów Olav V i były premier Einar Gerhardsen. A za nim słynny archeolog, pisarz i podróznik Thor Heyerdahl.

A dla mnie kwintesencją Erika Bye jest ta piosenka.

POSŁUCHAJ: Erik Bye "Vår beste dag"

Kjære lytt til mørke når vår dag er gått,
Natten nynner over fjerne åser.
(...)
Dagen i dag – den kan bli vår beste dag.

Wsłuchaj się, miły, w ciemność, gdy odchodzi dzień,
W nocy szepcie zagubione wzgórza.
(...)
Najlepszy z naszych dni może być właśnie dziś.

(wolne tłumaczenie Reniferowej)

¤¤¤

Najlepszy z naszych dni może być właśnie dziś.
I tego się trzymam, pamiętając też słowa pewnej mądrej, nieobecnej już, kruszyny:
Żyj uważnie. Tu i teraz.


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

(Zdjęcie Erika Bye: www.ballade.no)

piątek, 26 października 2012

(105) Na co czekam w piątkowy wieczór

Źródło zdjęcia: www.skavlan.com
Skavlan - NRK 1 , piątek, 21.25

Piątkowy wieczór - wygodne moszczenie się w fotelu z kubkiem ciepłej herbaty. Czekam na mój ulubiony program talk-show Skavlan.
Gospodarz programu - norweski dziennikarz Fredrik Skavlan - rozmawia z gośćmi z taktem, swobodą i przenikliwością. Potrafi słuchać, nie odpytuje, nie błaznuje. Jest dowcipny, ale nie złośliwy. Dociekliwy, ale nie wścibski.
Rozmowy toczą się niespiesznie. Mimo, że goście są tak różnorodni, zawsze znajdzie się jakaś wspólna płaszczyzna. Obok mniej znanych w świecie mediów postaci, pojawiają się u niego wielkie osobistości m.in. ze świata nauki, kultury, polityki. Słuchałam z wielkim zainteresowaniem jak na fotelu u Skavlana siedzieli: Kevin Kostner, Jens Stoltenberg czy Liv Ullmann.
Skavlan potrafi budować nastrój. Pamiętam wzruszenie i współodczuwanie, gdy Liv Ullmann opowiadała o swojej relacji z Bergmanem oraz niezwykle subtelną rozmowę z synami Olofa Palmego, którzy wspominali tragicznie zmarłego ojca.
Dziś wśród gości Skavlana był John Irving. I rozmowa nie krążyła, jakby można się spodziewać, wokół "Świata według Garpa" - dla Skavlana to byłoby zbyt proste.

Na pytanie, czy zdarza mu się być nietolerancyjnym, John Ivring odpowiedział dziś tak: Oczywiście! Najbardziej nietolerancyjny jestem wobec ludzi, ktorzy sa nietolerancyjni.

¤¤¤

Jedne drzwi się zamykają, inne otwierają. Dziś dostałam miejsce na kursie przygotowującym do bergenstestu w ålesundzkim Voksenopplæringu.

¤¤¤


Odrobina norweskiego na co dzień:
po norwesku: De fleste samtaler består av en rekke små monologer. (Stig Johansson)
po polsku: Większość rozmów składa się z ciągu krótkich monologów.

(Ale nie jest tak u Skavlana.)


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

środa, 24 października 2012

(104) Kurs odwołany, może to czas na zmiany?

Jesienna Hessa widziana z Aksla Fjellstue Ålesund

Dwa tygodnie temu jeszcze grzaliśmy się w słońcu na tarasie, od kilku dni mamy na przemian deszcz i słońce, od wczoraj opady się nasiliły i chwilami woda leje się z nieba wiadrami. A na jutro zapowiedź śniegu! Kwiaty na tarasie jakby zapomniały, że pora zwijać żagle. Lawenda jeszcze kwitnie, a smagane deszczem i wiatrem margerytki za nic mają takie wybryki aury. Jesień błyskawicznie daje się wykopać zimie. Nie narzekam. Niepogoda też ma swój urok. Mogłabym godzinami gapić się w okno. Nastrój jak z piosenek Elżbiety Adamiak. Niestety, nie wpisuje się w ten nastrój zapach wilgotnej sierści naszego psa emeryta. Ale co on biedny winny!

Dostałam dziś maila z uniwersytetu:
Hei!
Unfortunately we have to cancel the course  «Norskkurset: Forberedelse til Bergenstesten» because of too few participants. We will try to start the course again in January.


Bergenstesten (Test i norsk - høyere niva) to ezgamin, który dotychczas zdawali tylko ci emigranci, którzy w Norwegii chcieli studiować albo wykonywać zawód prawnika, psychologa lub lekarza. Teraz taki wymóg stawia się także nauczycielom dwujęzycznym i nauczycielom języka ojczystego. Dla pozostałych egzaminem na najwyższym poziomie był Norskprøve 3, który szczęśliwie zdałam w styczniu 2012. Teraz czeka mnie kolejny egzamin. Kurs, na który się zapisałam, odwołano, ale do egzaminu chyba jednak przystąpię tak, jak planowałam, w styczniu 2013. Renifer stwierdził, że jeśli decyduję się na zdawanie bergenstestu, to może powinnam pójść za ciosem i pomyśleć o rozpoczęciu studiów. A ja coraz częściej dumam o spróbowaniu szczęścia w innym zawodzie. I myślę, że kolejne studia wcale mi do tego nie będą potrzebne.
Niech ktoś mnie uszczypnie. Czy to dzieje się naprawdę?


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

wtorek, 23 października 2012

(103) Det er helt Harry, czyli obciach po norwesku

Źródło:www.dagbladet.no

Stale uczę się języka i sprawia mi to wielką frajdę. Norweskie radio, telewizja, prasa. Siedzenie nad książką, słownikiem, grzebanie w internecie. Teraz mam fazę na frazeologizmy. Możliwość zrozumienia idiomów to glębsze zanurzenie się w języku. Ja na razie brodzę w wodzie po pas, ale wierzę, że przyjdzie czas na odważne zanurkowanie.

Dziś będzie o zwrocie å være Harry, czyli o byciu Harry. Gdy Norweg mówi: Det er så Harry! albo Det er helt Harry! nie ma na myśli żadnego Harrego, jak moglibyśmy przypuszczać. On mówi o czymś obciachowym.
A co jest obciachem według Norwegów? Lista zmienia się z czasem, ale najczęściej królują na niej:
- grilldress, czyli dres z tworzywa sztucznego o rażących kolorach, szczyt lansu w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych,
- svenskehandel (inaczej: harrytur lub harryhandel) – tanie zakupy, na które Norwegowie wybierają się do Szwecji,
- spisse sko – buty w szpic,
- campingvogner og campinglivet - samochody campingowe i campingowe życie,
- kosedresser - jednoczęściowe ubrania dla dorosłych (jak tzw. pajacyki dla niemowlaków). Obciachem jest chodzić w takim pajacyku poza domem, a szczytem obciachu – lecieć samolotem w takim odzieniu (zdarza się, zdarza!).

TU artykuł w Dagbladet o uczuciach, jakie budzi kosedress: albo się go kocha, albo nienawidzi. Tytuł: Skal aldri i mitt liv ta på meg en slik en, czyli Nigdy czegoś takiego na siebie nie włożę

O Harrym usłyszałam po raz pierwszy od Kristine. Opowiadała kiedyś, jak stała się ofiarą niewybrednego żartu. Miała brać udział w balu przebierańców (utkledningsfest), a hasło przewodnie imprezy: alt helt Harry, czyli wszystko kompletnie obciachowe. Pomyslała, że idealnym strojem na taką okazję jest grilldress. Rozesłała wici, odwiedziła pobliski Fretex. Udało się zdobyć dresik, który bił w oczy krzykliwymi kolorami tak, że mógłby z powodzeniem zastąpić światła na skrzyżowaniu. Do tego szelest nylonu przy każdym kroku.
Pojawiła się na imprezie. Wszyscy Francja - elegancja, wystrojeni.
I ona - jedyna w grilldresie.

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

piątek, 19 października 2012

(102) Szkoła bez zadań domowych? Leksefrie skole?

Źródło: http://www.ungdomsnytt.no/

Organizacja Rød Ungdom zorganizowała w tym tygodniu narodowy strajk uczniów. Chodzi o zadania domowe (lekser), a w zasadzie o ich brak, którego domagają się młodzi. Sprawa jest komentowana w mediach. Ze strajkującymi spotkała się minister edukacji Kristin Halvorsen.
Hasło na transparentach: hater lekser, elsker kunnskap, czyli nienawidzimy zadań domowych, kochamy wiedzę .
Młodzi mają swoje argumenty:
- dzieciom mającym niewykształconych rodziców nikt w domu nie pomoże,
- zadania sprzyjają pogłębianiu różnic między uczniami,
- zadania domowe kradną czas,
- trzeba zerwać z tym starym nawykiem,
- istnieją szkoły, w których poziom nauczania nie spada mimo braku zadań.

Strajk zorganizowano w dniu 17 października, gdy przypada w Polsce Święto KEN nieformalnie zwane Dniem Nauczyciela.

Co na to powiedzieliby polscy nauczyciele? Nie wypowiem się za wszystkich.
Sama uważam, że zadanie domowe jest niezbędnym elementem w szkolno - domowym łańcuszku edukacyjnym. Musi być tylko:
- przemyślane,
- skrojone na miarę,
- czasem zabawne,
- rozwijące chęć poszukiwania,
- niebyt obciążające.
Za głupie uważam zadania, w które wmanewrowana jest pomoc rodzica. Pamiętam karmnik dla ptaków wykonany przez mojego tatę i zachwyt w oczach nauczycielki, która doskonale wiedziała, kto się przy nim napracował. A wiatrak uruchamiany nakręcaną na korbkę gumą? Stał na wystawie. A obok prace "wykonane" przez inne dzieci. Też piękne. Tylko czego nas to nauczyło?
Mój norweski uczeń piecze w szkole bułki, rzeźbi w drewnie, tnie, piłuje, majsterkuje. Wszystko pod okiem nauczyciela. I tak być powinno. Bo bywają dzieci, którym ojciec nie zrobi w domu karmnika ani nie zlutuje kapsli. Znam jedno takie Reniferowe Dziewczę, któremu udało się bez niczyjej pomocy polutować te kapsle, ale to w końcu inżynier in spe. Znam też chłopca, który lutował dla całej niemal klasy. A nagrodą za to był karnet na mecze koszykarzy, na który zrzucili się koledzy.

Na koniec mała refleksja. Jeśli uczeń raz za razem nie zrobi zadania, nie musi to znaczyć, że jest nierobem. Poszukajmy prawdy. Może szukając źródeł tych niepowodzeń my, nauczyciele, dotrzemy czasem do... siebie.


TU LINK do artykułu w Aftenposten zatytułowanego Fremtidens skole er leksefri - to jedna z licznych wypowiedzi na temat tej akcji.


***

Jemy drożdżowe bułki z cynamonem i suszonymi morelami. Renifer łypie na mnie okiem, uśmiecha się i mówi: No, te dzisiejsze bułeczki są wyjątkowe.
Tak, dziś wyjątkowy dzień. Dokładnie dwadzieścia siedem lat zajęło mi, zanim nauczyłam się piec takie bułki. Nauka wymaga czasu...
No to świętujemy, Reniferku!

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

piątek, 12 października 2012

(101) Molnes



Łapanie w obiektyw słońca, co za horyzontem się chowa i pies w błocie po uszy.
Dziś byliśmy w Molnes.

***

W 2002 roku król wydał dekret, na mocy którego ustanowiono Molnes rezerwatem przyrody. Jest to część planu ochrony wybrzeży morskich w Møre og Romsdal. Molnes mieści się na wyspie Vigra. Należą do niego Molnesfjellet (góra Molnes) i długi pas piaszczysto - kamiennego wybrzeża.

***

Nasza wyprawa zaczyna się od wejścia na Molnesfjellet. Trasa wiedzie najpierw dość stromo. Jest sporo błota, co wcale nie przeszkadza psu. Moja kondycja ostatnio poleciała drastycznie na pysk, niemal siegając dna, więc człapię na końcu. W pobliżu mam Renifera. Chyba się boi, że spadnę w jakieś czeluści po drodze. Młodzi hen, hen daleko w przodzie. Pies emeryt robi dzięki temu dodatkowe kilometry biegając między mną, czyli ogonem wyprawy, a tymi, co na przodku. Chyba wyślę naszemu polskiemu weterynarzowi jego zdjęcie. Niech oprawi w ramki i pokazuje jako przykład cudownego ozdrowienia. Po przejściu grzbietem góry aż do jej podnóża po drugiej stronie, wędrujemy długo plażą. Jest spokojny wieczór. Słońce chowa się za horyzont, gdy jesteśmy na szczycie. Teraz niebo pomalowane jest żółto - czerwono - rudą farbą. Czyjeś włosy gubią się w tej rudości. Szum fal zlewa się z oddechem. W dali zarysy sylwetek Młodych. Pies gania z kijem w pysku.
Lubię taki spokój. Pustą plażę. W dali oświetlony statek. Firanki chmur w górze i szepty piasku i kamyków pod stopami.
Trochę nostalgii, trochę nadziei, trochę smutku. Jakaś tęsknota. Tajemnica.
Życie.

Cudne jest Molnes.



















Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa