brattvaag

brattvaag

KIM JEST RENIFEROWA?

Mieszkam na wyspie. Bywa, że woda leje się z nieba, deszcz pada poziomo, a wiatr chce urwać głowę. Ale gdy wyjdzie słońce, woda w fiordzie zaczyna mienić się kolorami, czas staje w miejscu. Tu w pełni czuję, że JESTEM. W Norwegii bywałam wcześniej jako turystka, od jesieni 2011 tu jest mój dom.

Na blogu piszę o godnych odwiedzenia zakątkach Norwegii - także tych mniej znanych. Blog to także skrawki naszego emigracyjnego życia. To zapiski przede wszystkim dla naszych dzieci. Ale nie tylko.

Zapraszam!

Reniferowa

czwartek, 29 listopada 2012

(116) Juletallerken - (nie)powtarzalny smak i zapach świąt

Żródło zdjęcia: http://www.dinside.no/831264/den-store-juletallerken-duellen

W okresie poprzedzającym święta Bożego Narodzenia sklepy zapełniają się typowo świątecznymi produktami. Pierniczki, figurki Mikołajów, ozdobne serwety z gwiazdkowymi motywami. Nic wyjątkowego, znamy ten szał także z Polski.
Od pierwszych dni listopada pojawia się też typowo świąteczna żywność. No i coś, co typowe chyba tylko dla Norwegii - juletallerken.
Juletallerken to talerz pełen tego, co w święta jeść wypada. Różne warianty i kombinacje potraw, a wśród nich ribbe, pinnekjøtt, lutefisk, kalkun, medisterkaker, medisterpølser, julepølser. Taki zestaw odgrzewa się w mikrofalówce i ... ponoć świętami pachnie w całym domu. Znak czasów - fastfoodowy surogat świąt. Restauracje i bary też oferują na długo przed świętami typowo świąteczne potrawy. Wystawione w oknach tablice z napisem: Wstąp, poczuj smak świąt. Świąteczny talerz czeka! nie pozwalają przejść obojętnie. I siedzą Norwegowie nad świątecznymi potrawami od listopada aż do sylwestra. Opracowuje się tu nawet rankingi pod hasłem: Hvor har du spist din beste og verste juletallerken?, czyli Gdzie zjadłeś najlepszy i najgorszy zestaw świątecznych potraw? Jakże to odmienne od naszych zarezerwowanych wyłącznie na czas świąt potraw: barszczu z uszkami i karpia w galarecie.
Bo gdyby uszka jadało się wielokrotnie w tygodniach poprzedzających wigilię, inne byłyby to święta


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

wtorek, 27 listopada 2012

(115) Kongolela

Wczorajsze spotkanie chóru miało dwie odsłony. Najpierw próba. Śpiewaliśmy między innymi utwór "Kongolela" napisany przez Jana Magne Førde. To znany norweski muzyk, grający na trąbce, kompozytor, członek grupy "Brazz Brothers". Pochodzi z położonego o kilkadziesiąt kilometrów od nas Langevåg.
Dyrygentka opowiedziała nam, że "Kongolela" powstała po powrocie Jana Mange z Afryki. Podobno muzyka "objawiła mu się" podczas wędrówki po sunnmørskich górach. Do tego inspirowane językiem ludów Afryki słowa, a w zasadzie zbiór nic nie znaczących sylab. Jak powiedziała: taki sunnmørsko - afrykański blanding.
Wspomniałam, że mamy w Polsce Urszulę Dudziak, która jest mistrzynią takich utworów. I okazało się, że o niej tu też słyszano. A jak koleżanka - Norweżka "Papaję" zanuciła, to po prostu UROSŁAM!

Druga część to tradycyjny norweski julebord, czyli przedświąteczne spotkanie przy stole i smacznym jedzeniu. Ponad trzydzieści osób z dwunastu krajów i niemal wszystkich kontynentów.
I jeden łączący nas stół.


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

poniedziałek, 26 listopada 2012

(114) Statoilkoppen - kubek, który warto mieć


Jeśli bywasz w Norwegii na stacjach Statoil i lubisz serwowane tam gorące napoje, warto pomyśleć o statoilowym kubku, czyli statoilkoppen.
Kupujesz kubek za 199 koron i pijesz do woli przez cały rok. Niezorientowanym warto wyjaśnić, że porcja napoju kosztuje na stacji 20 koron, więc zakup zwraca się po dziesięciokrotnym napełnieniu naszego kubka. W kolejnym roku możesz dokupić tylko nową pokrywkę (149 koron).


Kolor pokrywki zmienia się co roku. Zatem kasjerka, patrząc z pewniej odległości, może ocenić, czy masz opłaconą aktualną umowę kubkową. Ważne, aby nie zapomnieć umieścić na kubku dołączonej naklejki z hologramem.

Kolejną pokrywkę - na 2013 rok - kupiłam wczoraj.
Zatem cały 2013 rok tankuję na statoilu za darmochę.
Szkoda, że nie paliwo;)


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

piątek, 23 listopada 2012

(113) Garść myśli po północy

Renifer na szkoleniu. W Geiranger. A co, jak się szkolić, to w hotelu dla vipów. Nie mogę zasnąć. Popisałam trochę na blogu o wrzosem krytych domach, poczytałam gazetę, położyłam się. Wstałam po kwadransie świeżutka jak poranna bułeczka. Obejrzałam szwedzki kryminał Beck. Bardzo podoba mi się język szwedzki z tym schowanym głęboko w gardle "h" w słowach kończących się na "-tion" (te słowa po norwesku kończą się na "-sjon"). Napisy norweskie, ale dużo rozumiem bez czytania. Chyba ze względu na język zostanę fanką tego serialu o dzielnym policjancie.
Ktoś tu obiecywał mi na tę noc horror, żebym się rozerwała na całego. I co?
Z dreszczowców to mi chrapanie psa zostało. Ten, trzeba przyznać, wczuwa się w rolę i jak czasem chrapnie, to umarłego by obudził. Teraz światła pogaszone. Trochę posiedziałam przy oknie. Lubię usiąść na parapecie i patrzeć na śpiącą okolicę. Norwegowie zostawiają na noc zapalone światło przed domem. Wiele okien całą noc rozświetla światło małych lampek. Sąsiadująca z naszą wyspą Godøya wygląda teraz jak choinka, którą ktoś po rozmieszczeniu lampek położył na chwilę, bo zapomniał kupić stojak. Niestety, nadal nie udają mi się nocne zdjęcia.

Patrzę za okno na mój nowy świat i tak sobie myślę, że tyle już przeżyłam dobrych i gorszych chwil. Tych ostatnich czasem było w nadmiarze, choć wydaje mi się, że nie zawsze na nie zasłużyłam. Obok rodziny i wielu dobrych, bliskich mi ludzi (tak, to o Was, dziewczyny!) było też parę kanalii*, które potrafiły zagrać na odpowiedniej, bolesnej strunie.
I teraz mnie oświeciło. Może jednak warto było czasem dostać kopa i gubić się, szukając sensu tego, co mnie spotyka?
Bo bez tego nie byłabym tym, kim teraz jestem.
I nie byłoby mnie tu, gdzie jestem. A to dla mnie nie do pomyślenia.

* Po przespaniu się uznałam, że słowo kanalie zastąpię wyrażeniem dobrzy inaczej. Ponoć ludzie z gruntu są dobrzy, tylko własne nieudane życie i kompleksy czynią ich agresorami. Wyłącznie dobra im życzę:)

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

czwartek, 22 listopada 2012

(112) Dom mchem i wrzosem kryty - Øvstestølen


W połowie drogi między Trollstigen a Geiranger leży Øvstestølen. Po emocjonującej przejażdżce pnącymi się w górę serpentynami warto zatrzymać się tutaj na chwilę.
Miejsce to jest znane Norwegom - wędkarzom jako kraina pstrąga. Pięć jezior i trzydzieści pięć kilometrów pełnych pstrąga rzek. Warto pamiętać o konieczności wykupienia licencji (fiskekort). Tu wędkarze nie zdają egzaminu, aby zdobyć kartę. Uiszczasz opłatę i możesz łowić.









Zawsze gdy zmierzamy w kierunku Geiranger, obowiązowym punktem jest Øvstestølen. Zespół świetnie zachowanych drewnianych zabudowań otrzymał prestiżową nagrodę Godt vern-prisen.

Lubię Øvstestølen za tę baśniową scenerię. Porośnięte trawą, mchem i wrzosem stare domy. Połyskująca w słońcu rzeka, której brzegi łączy kamienny mostek. Wyłaniające się zza domostw góry. Cisza, spokój, natura na wyciągnięcie ręki. Zapachy, barwy, monotonny szum rzeki, wiatr i słońce na twarzy.
Życiodajny koktajl.


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

środa, 21 listopada 2012

(111) Jeg bare sitter hjemme... Uwaga na kalki językowe



Usłyszałam dziś w szkole, że Norwegów bawi pewien zwrot często używany przez przedstawicieli narodów słowiańskich.
Norweg pyta, czym się zajmujesz. Nie pracujesz, więc odpowiadasz: Jeg sitter hjemme, co jest kalką naszego: Siedzę w domu. Na pytanie, czy wybierasz się na sylwestra, odpowiadasz: Nie, siedzę w domu. A jak spędzasz tegoroczny urlop? Mam dość wyjazdów. Posiedzę w domu.
To dla Norwega znak, że pochodzisz z Rosji lub Polski, bo to my ukochaliśmy tak słowo siedzieć, że bez niego ani rusz!
Żartują też sobie Norwegowie z Rosjan i Polaków, którzy biedni całymi dniami przykuci są do krzesła lub fotela, bo w domu to oni tylko siedzą.

Posłuchałam, pomyślałam i na koniec wypaliłam: To norweski rząd też biedny przykuty do krzeseł! Toż po norwesku obecnie sprawujący władzę rząd to
den sittende regjeringen (dosłownie: siedzący rząd).

***

Ja tam lubię siedzieć. W domu.
I, jak widać na zdjęciu, poza domem też.

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

niedziela, 18 listopada 2012

(110) Od SASa do ...

Od kilkunastu dni mówi się dużo w norweskich mediach o problemach, z jakimi borykają się linie lotnicze SAS. Właśnie przeczytałam w Sunnmørsposten, że być może już w najbliższy poniedziałek samoloty SAS nie wystartują.
LINK: SAS: – Ingen garanti for at vi flyr på mandag
Gdy minister gospodarki Trond Giske informował, że Norwegia wspomoże sąsiada w tarapatach, pomyślałam, że poza chęcią niesienia solidarnej pomocy chodzi także o utrzymanie miejsc pracy dla licznie zatrudnionych tam Norwegów. I dopiero ten artykuł uświadomił mi, czym jeszcze kierują się Norwegowie, oferując liniom pół miliarda koron. Okazuje się, że wyłącznie SAS obsługuje loty na Svalbard. No to nie tylko Norwegowie, ale i nasi rodacy pracujący na Stacji Polarnej na Spitsbergenie mogą mieć spory kłopot.
W Aftenposten najświeższa informacja, że firmę być może uda się uratować, jeśli pracownicy zgodzą się na drastyczne obcięcie wynagrodzenia. Rozmowy trwają.
Niech zakończą się sukcesem.

***

Naszą wyspę ze stałym lądem łączą biegnące około 140 metrów pod poziomem morza tunele. Kursuje też prom. Czasem myślę, jak poradzilibyśmy sobie, gdyby z jakichś powodów zamknięto tunele, a niepogoda uniemożliwiałaby pracę promu.
Taki dylemat mogą mieć teraz mieszkańcy Svalbardu.
Oby nie.

***

Dopisek z poniedziałku, 19 listopada. Kryzys w SAS zażegnany.
Po całonocnych rozmowach udało się osiągnąć kompromis ze związkami zawodowymi. Choć z SAS-a korzystamy sporadycznie, cieszymy się!

Wypadałoby napisać:
Od SASa do ... kompromisa;)

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

sobota, 17 listopada 2012

(109) Pogadać jak Norweg z Norwegiem

Norwegowie używają dwóch oficjalnych odmian języka. Bardziej popularny jest bokmål, mniej nynorsk. Bokmål to znorwegizowana wersja języka duńskiego, pamiątka po czasach unii z Danią. Nynorsk z kolei to powrót do korzeni, do języka przodków. Ci, którzy nie mieli potrzeby albo możliwości, by uczyć się pisać, bokmåla nie znali wcale. Twórca języka nynorsk Ivar Aasen pochodził z Ørsta, wsi położonej około 70 kilometrów na południe od naszej wyspy. Szybko stracił rodziców. Jako młody chłopiec zaczął samodzielną naukę czytania i pisania. Mimo że był typowym molem książkowym, podobno w czasach dzieciństwa spędzał w szkole nie więcej niż dziesięć dni w roku. Ten zapalony do książek samouk w wieku osiemnastu lat dostał posadę nauczyciela. Ale to nie czytelnicze zacięcie sprawiło, że Ivar stał się legendą dla Norwegów. Norwegowie zawdzięczają mu bowiem stworzenie języka nynorsk. Języka, który jest wypadkową wielu norweskich dialektów. Języka bliskiego żywej mowie, a więc bliższego życiu.

Języka nynorsk używa obecnie około piętnastu procent Norwegów. I my trafiliśmy w okolicę, gdzie panuje nynorsk. Mowa oczywiście o używaniu języka w piśmie. Bowiem tu jest sprawą powszechną (przynajmniej na naszym terenie), że ludzie używają innego języka pisanego - na przykład w sytuacjach oficjalnych - a innym mówią. Bo mnóstwo Norwegów mówi dialektem. Mówi się, że ile wsi, miast i osad, tyle dialektów. Åslaug zażartuje, że język, którego uczy się na kursach – bokmål - to taki klasserommsdialekt, czyli dialekt szkolnej klasy. Bo poza szkołą język jest inny - żywszy, bogatszy, barwniejszy. Życie faktycznie dowodzi, że trudno spotkać Norwega, który mówi czystym bokmålem lub czystym nynorskiem. Ludzie przemieszczają się, z nimi wędrują ich dialekty. I często język oficjalny miesza się z jakąś regionalną odmianą. Jak dziecko ma ojca z Ålesund, a matkę z Bergen, to bardzo prawdopodobne, że będzie po ålesundsku mówić "E hete Kari å e kjem fra Ålesund", co w bokmålu wygląda tak: "Jeg heter Kari og jeg kommer fra Ålesund". Do tego po bergeńsku będzie wymawiać tzw. języczkowe "r" (po norwesku nazywa się to skarring).

Przed wyjazdem do Norwegii uczyłam się języka norweskiego w Polsce. Oczywiście najpopularniejszej jego odmiany. Gdy w końcu dotarłam tu z książkowym bokmålem w głowie, załamywało mnie, że tak mało rozumiem z tego, co mówią ludzie w autobusie, sklepie, na przystanku. Z niektórych rozmów wyłapywałam tylko pojedyncze słowa. Teraz jest lepiej. Zawdzięczam to w dużej mierze telewizji i radiu. Już mnie nie dziwi, że rozmowa trzech osób toczona jest jednocześnie w trzech różnych dialektach. I raczej nie powoduje to nieporozumień. A ja słucham, słucham, słucham. I już przestaję się dziwić. Francuzi mają niezliczona ilość win i serów, Norwegowie ukochali dialekty.
Jeśli dopiero przyjechaliście do Norwegii i macie podobne odczucia, to chce was zapewnić, że z czasem zaczniecie nie tylko rozumieć coraz więcej, ale też coraz częściej rozróżniać, kto jakim dialektem mówi. Gdy kiedyś trafiła do nas do szkoły nauczycielka mówiąca gardłowo, z charakterystycznym "r" języczkowym, od razu pomyślałam, że musi pochodzić z Bergen. I nie pomyliłam się.

***

Zima, śnieg smaga zmęczoną podróżą twarz. Mężczyzna ze sfatygowaną torbą pełną notatek dociera do kolejnej wsi. Grzeje zmarznięte dłonie przy ogniu. Wyciąga kajet, pióro. Mości się wygodnie. Przygląda się ludziom, słucha ich rozmów. I notuje. Niektóre wyrazy podkreśla dwiema liniami. Chłonie każde słowo. Wiele z nich znajdzie miejsce w tworzonym przez niego systemie słów - systemie, który bliski będzie i zrozumiały wszystkim tym napotkanym po drodze ludziom. Jak ogarnąć ten ogrom lokalnych dialektów, jak znaleźć wspólny mianownik i stworzyć język bazujący na tym, co je łączy? Podobno odwiedził dwieście czterdzieści cztery gminy. W czasach, gdy nie było samochodów, tuneli, promów, a utwardzona droga była luksusem. Do tego zmagać się musiał z licznym gronem przeciwników, którzy w nowym języku widzieli konkurencję dla powszechnie wtedy panującego bokmåla. Udało się. Nynorsk, który Norwegowie zawdzięczają Ivarovi Aasenowi, to jeden z obecnie obowiązujących języków w Norwegii.
I choć nam - emigrantom - dołożył Ivar pracy (uczę się, uczę języka i końca nie widać), to chylę czoła przed jego niewybrażalną, benedyktyńską pracą.

Na mapce poniżej trasy, które przemierzył Ivar Aasen.

Źródło mapki: http://www.spel.aasentunet.no/reiser/Kart/index.html



Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

poniedziałek, 12 listopada 2012

(108) Znów się dziwię

Mroźna zima 1986 roku. W jednym z wrocławskich szpitali otwiera oczy zadziwiona światem kruszyna. Nasza kruszyna. Śnieg przykrywa panującą w tym czasie szarzyznę. Szare domy, szare ulice, szarość na sklepowych pólkach. Jak puścić to nowe życie w taki szary świat?

Noc sylwestrowa. Jeszcze w szpitalu. Foliowa torba, w niej kompot z jabłek - panaceum na wszelkie szpitalne niedogodności. Na oddział wejść nie można, więc wciągam tę torbę przez okno za pomocą uwiązanego do niej sznurka. I patrzę w dół na zmarzniętego na kość Renifera.

Tej samej nocy we wrocławskim klubie "Jazz Klub Rura" bawi się młoda Norweżka. Kolorowa jak ptak. Później powie, że to jej najlepszy sylwester ever!

Dziś spotkałyśmy się w Ålesund. Wrócił Wrocław, sylwestrowa noc, moja niepewność jutra i jej szampański humor. Czyż mogłam wtedy przypuszczać, że kiedyś spotkam tego barwnego ptaka pod dalekim norweskim niebem?
Mały ten świat.

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

niedziela, 11 listopada 2012

(107) Togkappelet, zatrzymaj się tu na chwilę


Żądni wrażeń turyści odbywają podróż z Oslo do zachodniej Norwegii nie samolotem, lecz pociągiem. Podróż do Åndalsnes trwa niecałe sześć godzin. A stąd już tylko około stu kilometrów do Ålesund, uznawanego za perłę zachodniego wybrzeża. W czasie podróży za oknem przesuwają się obrazy, które chciałoby się zachować na długo. Wilgotne od mgły wzgórza, rozległe łąki, schowane między drzewami jeziora, polukrowane śniegiem szczyty. Mniejsze i większe osady. Pojedyncze domostwa - jak barwne bordowe, białe lub granatowe kleksy na rozległych zielonych połaciach. A u kresu podróży czeka Cię dodatkowa atrakcja - Togkapellet.
Togkapellet, czyli pociąg - kaplica leży tuż przy stacji kolejowej w Åndalsnes. W zabytkowy wagon kolejowy tchnięto nowe życie. Ten, co kiedyś pędził po torach, teraz jest ostoją spokoju. Stał się miejscem, w którym czas przestaje gnać. Wagon podzielony jest na dwie części: kaplicę i salę przeznaczoną na nieformalne spotkania. Miejsce zostało poświęcone 10 czerwca 2003, a gośćmi honorowymi podczas tej ceremonii byli król Harald i królowa Sonia. Drzwi Togkapellet otwarte są cały rok, przez całą dobę.

Piękny październikowy dzień. W słońcu połyskują żółcie i rudości. Chłodno, ale przyjemnie. To nie ten wilgotny chłód, którego nie lubię. Jesteśmy w Åndalsnes. W oczekiwaniu na pociąg krążymy wokół dworca. Robię zdjęcia. Wdzięcznym obiektem okazuje się zabytkowy wagon kolejowy. Gdy podchodzę bliżej, staję, jak wryta. Bo to miejsce wyjątkowe. Później się dowiem, że jedyne takie na świecie. Najpierw przyglądam się mu uważnie z zewnątrz. Tabliczka informacyjna wyraźnie daje przyzwolenie na wejście do środka. A tam jakby czas się zatrzymał. Niewielkie stoliki, na każdym jakieś pisma, różne wydania Biblii. Zapalona lampka , może właśnie ktoś opuścił to miejsce tuż przed moim przyjściem? Na jednym ze stolików prosta drewniana szopka. Przy ścianie ciepły grzejnik. W księdze gości wpisy w wielu językach. Na ścianie słowa ewangelii.
Duchowość bez zadęcia i ozdobników. Siadam na chwilę. Cisza, spokój.
Takiej ciszy i takiego spokoju każdemu z Was (i sobie) życzę.
















Dziś nasze Narodowe Święto Niepodległości. Poczytałam wiadomości z kraju, zasmuciły mnie.
A Norwegowie mają dzisiaj inny powód do świętowania. Tu bowiem Dzień Ojca obchodzi się właśnie w drugą niedzielę listopada. Dobrze wiedzieć, że obok tych wielkich, hucznie obchodzonych, w bardziej lub mniej podniosłej atmosferze, są także takie zwykłe, przyziemne, bliższe nam zwykłym śmiertelnikom święta.

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

piątek, 2 listopada 2012

(106) Vår beste dag. Najlepszy z naszych dni.

Erik Bye - norweski dziennikarz, aktor, pieśniarz, autor tekstów i muzyki. Uznawany za jedną z największych osobowości w świecie norweskiej kultury. Ceniony nie tylko za profesjonalizm, ale i za wewnętrzne ciepło, którym emanował, poczucie humoru, bezinteresowność i troskę o słabszych. Poruszył Norwegów swoją postawą wobec niepełnosprawnych dzieci. Gościł je w swoim programie, przełamując tabu kalectwa.
Gdy w 2005 roku wybierano norweską osobowość stulecia, znalazł się na trzecim miejscu. Przed nim byli: ukochany król Norwegów Olav V i były premier Einar Gerhardsen. A za nim słynny archeolog, pisarz i podróznik Thor Heyerdahl.

A dla mnie kwintesencją Erika Bye jest ta piosenka.

POSŁUCHAJ: Erik Bye "Vår beste dag"

Kjære lytt til mørke når vår dag er gått,
Natten nynner over fjerne åser.
(...)
Dagen i dag – den kan bli vår beste dag.

Wsłuchaj się, miły, w ciemność, gdy odchodzi dzień,
W nocy szepcie zagubione wzgórza.
(...)
Najlepszy z naszych dni może być właśnie dziś.

(wolne tłumaczenie Reniferowej)

¤¤¤

Najlepszy z naszych dni może być właśnie dziś.
I tego się trzymam, pamiętając też słowa pewnej mądrej, nieobecnej już, kruszyny:
Żyj uważnie. Tu i teraz.


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

(Zdjęcie Erika Bye: www.ballade.no)