brattvaag

brattvaag

KIM JEST RENIFEROWA?

Mieszkam na wyspie. Bywa, że woda leje się z nieba, deszcz pada poziomo, a wiatr chce urwać głowę. Ale gdy wyjdzie słońce, woda w fiordzie zaczyna mienić się kolorami, czas staje w miejscu. Tu w pełni czuję, że JESTEM. W Norwegii bywałam wcześniej jako turystka, od jesieni 2011 tu jest mój dom.

Na blogu piszę o godnych odwiedzenia zakątkach Norwegii - także tych mniej znanych. Blog to także skrawki naszego emigracyjnego życia. To zapiski przede wszystkim dla naszych dzieci. Ale nie tylko.

Zapraszam!

Reniferowa

środa, 27 lutego 2013

(141) Mniam

W ålesundzkim asiabutikku kupiłam dziś: aromatyczne, pływające w cudnej korzennej zalewie pikle z awokado, ogniste papryczki, oliwki nadziane migdałami i pudełko imbirowych dropsów.
Czekało też tam na mnie kilka polskich niespodzianek: ćwikła z chrzanem, kondensowane mleko w puszkach i... (ramtatam!) majonez WINIARY!
Kilka tygodni temu dałam upust mojej tęsknocie za polskim majonezem, opowiadając o jego zapachu dziewczynie z asiabutikku. I teraz zachodzę w głowę: czy tak dbają o klientów, że sprowadzają, co im się zamarzy, czy to tylko najzwyklejszy zbieg okoliczności.


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

niedziela, 24 lutego 2013

(140) Altanterhavsparken - fauna dla mniej i bardziej odważnych



Atlanterhavsparken czyli Park Atlantycki w Ålesund to obowiązkowy do zaliczenia punkt na liście sunnmørskich atrakcji. Projektanci wykorzystali naturalne piękno wybrzeża i wkleili w nie to ukochane przez malców (i takie, jak my, „starsze dzieci”) akwarium. Bo gdy tubylcy mówią: nasze akwarium, maja na myśli właśnie to miejsce.

Wizytę w Atlanterhavsparken (LINK) warto zaplanować tak, aby nie ominęły nas dwie największe atrakcje. Pierwsza z nich to tak zwany dykkershow. Nurek wpływa do wielkiego akwarium wypełnionego czterema milionami litrów wody morskiej. Ubrany w gruby kombinezon i maskę, zabezpieczony liną – wyjmuje powoli z worka niewielkie ryby i karmi nimi ogromne dorsze, halibuty, płaszczki, czarniaki, łososie. Z opisu na stronie akwarium dowiadujemy się, że niektóre z nich dorównują rozmiarami nurkowi, ale to chyba nieco przesadzona informacja. W czasie show jeden z pracowników akwarium dzieli się ze zgromadzoną widownią ciekawostkami z życia w morskich głębinach. Dzieci siedzą najczęściej wprost na podłodze, tuż przy szybach akwarium. Machają do nurka. Komentują głośno. Starsi spokojniej, z mniejszym entuzjazmem. Ale dla każdego jest to na pewno spore przeżycie. Po zakończonym show czas na krótka sesję zdjęciową. Nurek pływa tuz prze szybie, macha do maluchów i pozuje do fotek.

Kolejną atrakcją jest karmienie pingwinów. Trwa także około 20-25 minut. Widać, że pracownicy akwarium lubią swoją pracę. Nie ma tu bezmyślnego klepania tego, co powiedzieć wypada. Opiekun pingwinów mówi z zaangażowaniem, często reaguje na zachowanie widowni, zwłaszcza dzieci.

Po kilku wizytach w Atlanterhavsparken mamy już własny plan zwiedzania. Najlepiej przyjechać do parku kwadrans przed trzynastą. Po nurkowym show można pospacerować i poprzyglądać się różnym morskim stworzeniom w akwariach. Potem o 14:30 wyjść na zewnątrz i pośmiać się trochę, patrząc na śmigające na wyścigi pingwiny.
Później warto spędzić chwilę w kontaktbassenget, miejscu obleganym przez dzieci. Tu można wziąć do ręki różne morskie stworzenia i posłuchać ciekawych o nich opowieści. Opiekunowie tego miejsca to ludzie obdarzeni wielka cierpliwością...

Rodziny z dziećmi korzystają z możliwości wykupienia rocznego rodzinnego abonamentu i bywają w akwarium tak często, jak ich pociechy sobie tego życzą. Lata temu też mieliśmy taki karnet - tylko że do ZOO. Z łzą w oku wspominam godziny spędzone przy wybiegu Garinki. Może nam się zdawało, a może nie. Ale wtedy byliśmy pewni, że ona naprawdę nas poznaje. Gdy zbliżaliśmy się do jej wybiegu, mały krzyczał: Garinka! Garinka! , a ona podbiegała do ogrodzenia i wystawiała za nie głowę. Patrzyli na siebie jak zaczarowani - nasz malec i ta antylopa.

***

Jesteśmy w Parku Atlantyckim. Towarzyszy nam para miłych młodych ludzi. Po rundce wzdłuż mniejszych i większych akwariów, dostrzegamy ekspozycję, której wcześniej tu nie było. Okazuje się, że przygotowano nową atrakcję: wystawę gadów i płazów.
I - co jest dla mnie wielkim zaskoczeniem – niektóre eksponaty można nie tylko oglądać przez szyby terrariów, ale także... wejść z nimi w bliższy kontakt. Uczynny opiekun działu terrariów i towarzysząca mu kilkuletnia dziewczynka dbają o to, by każdy chętny mógł poczuć na skórze te wijące się stworzenia. Na propozycję potrzymania węża w ręku odpowiadam grzecznie Nei, takk! i przezornie wycofuję za grupkę zaciekawionych turystów.

Piękna złotowłosa Polka pozuje do zdjęcia przystojnemu młodzieńcowi. Wąż zsuwa się z jej ramion aż na czubek dłoni i wystawia pyszczek w stronę obiektywu. Wstrząsa mną dreszcz.
Ale młodość ma w końcu swoje prawa!












Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

poniedziałek, 18 lutego 2013

(139) Droga Atlantycka i i tajemnica żółtej błyskawicy


Jedziemy drogą krajową 64 na północ. Mijamy Molde, zmierzamy w kierunku Kristiansund. Zbliżamy sie do Atlanterhavsveien. Zapowiedzi Renifera w stylu: Spodziewajcie się megawrażeń! traktuję z umiarkowanym entuzjazmem. Jak się już piało z zachwytu, patrząc na zjawiskowe Geiranger, traciło oddech ze zmęczenia i wzruszenia na przecudnej wyspie Runde, przemierzyło urokliwe uliczki Ålesund i spojrzało na to magiczne miasto z wyżyn Aksli - cóż jeszcze może zrobić megawrażenie? Było to prawie cztery lata temu. Wtedy mogłam tak pomyśleć. Teraz wiem, że choćbyśmy każdy weekend spędzili w coraz to innym zakątku Norwegii, stale będzie nam miała ona do zaoferowania coś, co olśni, zauroczy, nie da o sobie zapomnieć.

Atlanterhavsveien czyli Droga Atlantycka mierzy 8274 metry. Mieszkańcy Møre og Romsdal z dumą przypominają przybyszom, że własnie ta droga została uznana w 2005 roku za norweską budowlę stulecia.
Kiedyś w tym miejscu jedynym środkiem transportu był prom. Ktoś obdarzony fantazją i wielkim talentem postanowił zbudować drogę łączącą niewielkie wysepki. I tak powstało osiem mostów, które niczym stojący w pokoju dziecięcym tor wyścigowy zakręcają, wznoszą się i opadają . Chwilami masz wrażenie, że wpadają wprost do morza.

***

Z naszą pierwszą przejażdżką Drogą Atlantycką wiąże się zabawna historia. Zatrzymujemy się tuż za najwyższym, najbardziej widowiskowym mostem Storseisundet, Przymierzamy się do robienia zdjęć. Nasz Student zaopatrzony w statyw szykuje się do ujęć życia;)
Wydaje się, że jesteśmy tam sami. Ale nie! Po krótkiej chwili zza skał wyłania się jakaś drobna postać. Podbiega do nas kobieta, co wygląda, jakby ją ktoś z żurnala wyciął. Ja w moich trekkingowych sandałach założonych na ciepłe skarpetki (cóż poradzę, że marzną mi nogi) stanowię idealne przeciwieństwo rzeczonej niewiasty. Mierzy mnie od stóp (ojojoj!) do głów i wyrzuca z siebie prośbę. Bardzo, ale to bardzo nas prosi, żebyśmy nie fotografowali tego samochodu, co tu będzie za chwilę jechał. Trochę dziwna ta jej prośba. Czasu jest jednak zbyt mało, by moje domysły zdążyły urosnąć w podejrzenia, że babka kryje jakiegoś podróżującego incognito notabla albo, co zabawniejsze, kochanka. Sprawa się szybko wyjaśnia. Widzimy cudne żółte sportowe auto mknące niczym błyskawica przez most. Przejeżdża most i zawraca. I znów, i znów. Domyślamy się, że pewnie jesteśmy świadkami testów samochodu, kręcenia reklamy lub filmu. Jakby tak jeszcze z tego auta wysiadł, a najlepiej - wyskoczył z katapulty -Daniel Craig, to by było naprawdę kosmiczne przeżycie!




Zdjęcie Drogi Atlantyckiej w czasie orkanu Berit, znajdziesz TUTAJ.


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

niedziela, 17 lutego 2013

(138) O norweskiej uczciwości i uczciwej ocenie

W sieci pojawiają się wypowiedzi naszych rodaków na temat Norwegów. Czytam o nadużyciach. O tym, że tubylcom nie chce się pracować, że pełnymi garściami zagarniają to, co hojne państwo dać im chce i może. Krótko tu pracuję, ale nie widzę wśród moich kolegów cwaniactwa i nadużywania systemu. Widzę uczciwą pracę i powszechną życzliwość.

Pisałam kiedyś o tym, że za Norwegię i Norwegów ręczyć nie będę. W każdym chyba miejscu na świecie spotkamy prawdomównych i kłamców, hojnych i skąpych, pracowitych i leniwych, lojalnych i fałszywych.
Może jestem ślepa, naiwna, a może po prostu mam szczęście. Trafiłam do małej wyspiarskiej społeczności - gdzie tylko spokój, spokój, spokój. I jakoś dziwnie się czuję, gdy ktoś generalizuje i robi z Norwegów hochsztaplerów.

Kiedyś rozmawiałam z młodymi ludźmi, którzy wybierali się do Norwegii. Było to w czasach, gdy mój wyjazd był także dopiero w sferze planów. Wspomniałam o tym, że warto rozpoczynać pracę w Norwegii z początkiem roku, aby uniknąć konieczności podwójnego rozliczania się. Jeśli pracujesz w jednym roku podatkowym i w Polsce, i w Norwegii, musisz poinformować polskiego fiskusa o dochodach uzyskanych w Norwegii. I najczęściej dopłacić trochę podatku w Polsce.
I gdy opowiedziałam wspomnianym wyżej młodym ludziom o tych zawiłościach podatkowych, usłyszałam w odpowiedzi: A kto to w Polsce sprawdzi, że ja pracowałem w Norwegii?
Cóż, pojęcie uczciwości bywa relatywne.

Widzieć źdźbło w cudzym oku łatwo...


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

poniedziałek, 11 lutego 2013

(137) Stakkars, stakkars deg!

Mała E bawi się gumowymi zwięrzętami. Wskazuje palcem i instruuje zapatrzonego w nią okrąglutkiego T: A tuuu jest ucho, a tuuu jest noga, a tuuu jest ogon, a tuuu jest buzia, a tuuu są zęby. Konie, krowy, żyrafa, słonie, owce - mają zęby. Świnia jakaś niedorobiona - bezzębna. Mała E wędruje ze świnką w dłoni i każdemu ją pokazuje. Wzdycha przy tym i powtarza ze współczuciem: Stakkars grisen - har ikke tenner! (Biedna świnia - nie ma zębów!) Przez kilka minut słyszę tylko: stakkars grisen, stakkars grisen.
Zwierzaki wracają do pudła, mała E znajduje inne zajęcie.

Zaczyna się pora odbierania maluchów przez rodziców. Często towarzyszą im dzieci z innych grup. Wpada rozentuzjazmowany pięciolatek i od progu krzyczy: Wypadł mi ząb! Wypadł mi ząb!
A mała E, jakby tylko na to czekała - podnosi głowę znad puzzli i krzyczy na cały głos: Å stakkars, stakkars deg! Stakkars grisen vår!, co znaczy: Oj biedactwo! Nasza biedna świnio!
Mina odbierającej malucha mamy - nie do opisania;)

***

Pracowałam dziś do siedemnastej. Dom przywitał mnie takim zaokiennym płonącym niebem.



Czy kiedyś mi się to znudzi? Czy spowszednieje? Mam nadzieje, że nie.


Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

czwartek, 7 lutego 2013

(136) Uwaga na krótkie i długie głoski - wpadka może być żenująca...


Każdy, kto zaczyna się uczyć nowego języka, na początku musi przebrnąć przez specyfikę jego fonetyki. Pamiętam, jak na pierwszych zajęciach nauczyciel próbował sprowadzić nasze narządy artykulacyjne na właściwe tory. Ściągnięte w ciup i wyciągnięte mocno do przodu usta przy wymawianiu samogłoski U (główna chyba przyczyna pionowych zmarszczek nad ustami Norweżek). Zmagania z naturą i ekwilibrystyka warg i języka w celu wyartykułowania Ø, Æ. Do tego uczucie, że wymawianie tych dziwnych głosek wymaga robienia głupich - jak wtedy mi się zdawało - min.
Gdy nauczyciel powiedział, że znaczenie wyrazu zmienia się w zależności od długości samogłoski, pomyślałam: Oj, ten gość chyba trochę przesadza. Nikt chyba do tej długości głosek nie przywiązuje aż takiej wagi.
W uproszczeniu można powiedzieć, że długo wymawiane są samogłoski poprzedzające pojedynczą spółgłoskę, a krótko poprzedzające podwójną spółgłoskę. Na przykład:
mase (wym. mAAAse) - wiercić komuś dziurę w brzuch w celu uzyskania czegoś
masse (wym. mase) - masa, ogrom
van (wym. wAAAn) - typ pojazdu
vann (wym. wan) - woda

Życie w Norwegii zweryfikowało moje podejście do długości samogłosek. Gdy przygotowywałam się do NP3, na kilka ostatnich zajęć dołączył do nas kolega z egzotycznego kraju. Dużo i ciekawie mówił po norwesku. Ale i jemu zdarzały się wpadki językowe. Szczególnie ulubował sobie słowo skjedde (zdarzyło się) i gdy opowiadał o czymś w czasie przeszłym, wielokrotnie posługiwał się tym słowem. Bardzo otwarty człowiek, w wypowiedzi wkładał sporo emocji. Słuchamy więc, że det skjedde da jeg var ung... det skjedde da jeg så henne... de skjedde... det skjedde...
Zajęcia miała wtedy z nami młoda nauczycielka, pracująca w zastępstwie innej - akurat chorej. I widzimy, że dziewczyna w czasie wypowiedzi kolegi przygląda mu się z uśmiechem raczej nieadekwatnym do tego, o czym opowiadał. Kilkakrotnie przerywa mu, prosząc i jego, i całą grupę, byśmy głośno za nią powtarzali słowo skjedde i podkreśla za każdym razem, że tu głoska E MUSI, ABSOLUTNIE MUSI być wymówiona krótko. A jak nam to tłumaczy, to coraz bardziej się rumieni. Kolega, trochę zbity z pantałyku, postanawia walczyć o swoje i pyta, rozkładając ręce:
Czy to taka duża róznica, że powiem sz'eeeeeeeede zamiast sz'ede?
A ona, teraz już czerwona jak burak, wypala:
Tak, to spora różnica, bo szjeeeeede (pisane: skjede) to nazwa tego kobiecego narządu, który stanowi dla nowego życia wrota na świat.

Notka zainspirowana zabawnym komentarzem Eweliny do poprzedniego posta. Mówiła w nim o grzybobraniu;)

***

Zdjęcie nieadekwatne do tematu notki - dzisiejszy śnieżny poranek. Tak jest od kilku dni za naszymi oknami. Dziś nie pracowałam, siedzę za to od rana nad norweskimi wypracowaniami, co chwila spoglądając na baśniową zaokienną scenerię: śniegiem muśnięte Godøya i Ålesund, majestatyczne Sunnmørskie Alpy. Gdyby nie konieczność odśnieżania, taka zima mogłaby trwać miesiącami!

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

wtorek, 5 lutego 2013

(135) Asiabutikk - remedium na emigracyjne tęsknoty kulinarne

Emigranckie życie zmieniło znacznie zawartość naszych talerzy. Częściej jadamy ryby, zdecydowanie rzadziej mięso. Pieczemy chleb - taki prawdziwy chleb na zakwasie. Ten zakwas wędruje z nami. Niejedną granicę przekroczył, odpoczywając w naszej turystycznej lodówce. W sumie to pieczenie chleba zainaugurował przed kilkoma laty Renifer, a ja po przeprowadzce do Norwegii przejęłam pałeczkę.
Z tęsknoty za prawdziwą kiszoną kapustą zakasałam rękawy i nauczyłam się kiszenia. Ogórków jednak w Norwegii nie ukiszę, bo tu gruntowe ogórki są nieosiągalne. Nie narzekamy na jakość norweskiej żywności, ale brakuje nam naszych polskich ulubionych produktów. Na liście najbardziej pożądanych znajdują się: majonez winiary (absolutny numer jeden!), śledzie w oleju, ogórki kiszone, twaróg, ćwikła z chrzanem i biała kiełbasa.
I tu dochodzę do meritum, czyli niszowej, jak dotąd, oferty na norweskim rynku zwanej asiabutikk.
Po przeprowadzce jakiś czas mijałam w ålesundskim Kremmergåden sklep o takiej egzotyczniej nazwie i nie przyszło mi do głowy, że właśnie tam na półkach stoją w pięknych rządkach słoje, a w nich dorodne кислые огурцы, хрен, фаршированные перцы i ogrom innych produktów, jakich nie uświadczysz w tradycyjnych sklepach. Zaopatrują się tu przybysze z Rosji, Tajlandii, Filipin, Iranu, Iraku, Indii, czy Pakistanu. I oczywiście ci Polacy, których nie zwiedzie nazwa. Przed wizytą dzieci udało nam się nawet kupić w asiabutikku polskie kiszone ogórki.
Tęsknisz za kaszą gryczaną? Masz smaka na paprykę nadziewaną fetą? Planujesz zrobić sushi i nie wydać na to fortuny? Taki sklep może być rozwiązaniem.

Polacy stanowią największą grupę obcokrajowców w Norwegii. Zastanawiamy się z Reniferem, jak to możliwe, że nie powstały jeszcze sklepy oferujące polskie produkty. Jeśli wśród odwiedzających blog jest jakiś przedsiębiorczy Polak, może warto o czymś takim pomyśleć?

Wczoraj przed próbą chóru wstąpiłam do asiabutikku po imbir. Dawno tam nie byłam. Sklep został przeniesiony z parteru na niższy poziom (dla znających Ålesund - tuz obok KIWI), ma teraz zdecydowanie większa powierzchnię i naprawdę jest w czym wybierać.
Przyglądam się słoikom z napisem майонез, a mnie zza lady przygląda się niewielka Chineczka. Widzi, że chyba dziś na mnie majątku nie zbije. Pytam, czy mają tylko ten rosyjski majonez. I dodaję, że czasem wyobrażam sobie zapach polskiego majonezu.
Patrzymy sobie w oczy. Już wiem, że i ona czasem za kimś i za czymś tęskni.

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa

niedziela, 3 lutego 2013

(134) Folkehøyskole - przystanek przed dorosłością

Jest w tutejszym systemie edukacyjnym coś, z czym nie spotkałam się nigdy wcześniej. Prawdziwie norweski fenomen - folkehøyskole.
Folkehøyskole to oferta dla tych absolwentów szkół średnich, którzy nie są jeszcze zdecydowani co do swojej zawodowej przyszłości, nie mają żadnych planów dotyczących edukacji lub mają te plany mało sprecyzowane.
Jest to szkoła bez ocen i bez egzaminów. Nie ma tu sztywnych planów nauczania. Oferta dostosowana jest do zainteresowań uczniów. Sztuki plastyczne, rzeźba, teatr, film, gotowanie, projektowanie ubrań, dziennikarstwo... i czego dusza zapragnie. Zajęcia mają głównie charakter praktyczny. W ubiegłym roku szkolnym obejrzałam w Borgund Folkehøgskole w Ålesund spektakl oparty na motywach popularnych baśni. Uczniowie sami napisali scenariusz, skomponowali muzykę, uszyli kostiumy, opracowali choreografię, wykonali scenografię, akompaniowali, zajęli się promocją w mediach. Widowisko było naprawdę imponujące!
Nauka w folkehøyskole to także liczne wyjazdy - krajowe i zagraniczne. Często są one związane z projektami, nad którymi pracują uczniowie. To nie tylko zwiedzanie i odpoczynek - ale aktywność na wielu płaszczyznach, na przykład współpraca z rówieśnikami z innych krajów czy pomoc humanitarna.
Większość uczniów mieszka w szkole, nawet ci, którzy do domu mogliby dotrzeć w kilkanaście minut miejskim autobusem. Folkehøgskole to taki przystanek przed dorosłym życiem. To możliwość rozwoju zainteresowań, odkrywania własnych talentów, nawiązywania przyjaźni i uczenia się odpowiedzialności.
Nauka w takiej szkole jest bezpłatna, co nie znaczy, że ten rok jest prezentem od hojnego norweskiego państwa. Uczniowie płacą za mieszkanie, wyżywienie oraz udział w wycieczkach. Rok spędzony w folkehøyskole to wydatek od kilkudziesięciu tysięcy do ponad stu tysięcy koron (plus koszt wycieczek). Ale czego zamożoni Norwegowie nie zrobią dla swoich dzieci!

***

Piszę dziś o tym norweskim fenomenie, bo właśnie wróciłam z Ørsta Folkehøgskole. Pojechalismy tam na zaproszenie chóru z Ørsta, z którym mamy połączyć siły na festiwalu chórów w Ålesund. Taki krajowy festiwal organizowany jest każdego roku w innym mieście i tego lata Landsfestiwal for kor 2013 odbędzie się właśnie w Ålesund.
TUTAJ zabawny zwiastun naszego festiwalu.
źródło filmu: youtube.com

Jeśli będziecie w tym czasie w Møre og Romsdal - zapraszam do wspólnego śpiewania!

Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa