Sobotnie popołudnie. Szykujemy się do wyjścia na większą imprezę.
Dzwonek do drzwi. Wyglądam z łazienki i widzę przez oszklone drzwi Renifera rozmawiającego z dwudziestoparoletnim, uśmiechniętym człowiekiem. Gdy po chwili dowiaduję się, że to "polski student w potrzebie" i że Renifer dał się nabrać na taki sztuczny miód (czytaj: wspomógł go), krew się we mnie gotuje.
Jeśli taki trafi kiedyś na mnie, powiem mu, że mam dość przyprawiania nam gęby.
Gęby złodzieja, pijaka, żebraka.
Oj, nasłuchał się Renifer.
***
Mieliśmy być jedynymi Polakami na spotkaniu. A tu miła niespodzianka. Zajmujący się nami kelner to nasz rodak. Także dwudziestoparoletni i uśmiechnięty, tyle że zarabiający uczciwą pracą. Niech na norweskiej ziemi zostaną tylko tacy, za których nie będę musiała się wstydzić.
***
Moje obawy, że nie dogadam się na imprezie, okazały się całkowicie nieuzasadnione. Zaczynam się coraz bardziej oswajać z dialektami (szczególnie valderøyskim i ålesundskim). I zapomniałam już, co to klucha w gardle z obawy przed mówieniem.
Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz