W ciągu pierwszego tygodnia pobytu udało mi się załatwić wiele ważnych spraw. Poradziłam sobie sama - w czasie, gdy Renifer był w pracy.
Po pierwsze, otrzymałam registreringsbevis, na którym stoi jak byk, że mam prawo mieszkać w Norwegii przez czas nieokreślony. Przed wizytą na policji zarejestrowałam się on-line na stronie UDI. Potem umówiłam telefonicznie na spotkanie. Już na miejscu, na policji, zamurowało mnie, gdy okazało się, że nie muszę czekać, aż registrerinsbevis dotrze do mnie pocztą , bo dostałam go od ręki. Renifer na początku swojej norweskiej przygody miał bardziej pod górkę. Sprawa poszła oczywiście tak gładko, bo zarejestrowano mnie jako żonę osoby mieszkającej już w Norwegii.
W drodze na policję trochę pobłądziłam i złapała mnie ulewa. Przemoczone dżinsy zesztywniały na wietrze. A mnie po wizycie na policji czekało jeszcze spotkanie w szkole językowej i test z norweskiego. Dobrze,że miałam przy sobie portfel i trochę więcej gotówki. Musiałam kupić nieprzemakalne spodnie (tutaj znajdziesz ich hurtowe ilości w sklepach).
W szkole, a w zasadzie centrum kształcenia dla dorosłych (Voksenopplæringssenter) pani, z którą miałam umówione spotkanie, po krótkiej rozmowie zaprowadziła mnie do gabinetu rektora (rektorem Norwedzy zwą dyrektora szkoły) i wręczywszy test, dwa ołówki i gumkę, wyszła, życząc : „lykke til”.
Kolejny krok to wizyta w Skatteetaten (urząd podatkowy) w celu otrzymania numeru personalnego (odpowiednik naszego PESEL).
I na tym formalności związane z zalegalizowaniem mojego pobytu w Norwegii zakończono.
Aha, załatwiłam jeszcze bilet – elektroniczną kartę do autobusu, coś na wzór urbancard we Wrocławiu.
Na naprędce zrobionym zdjęciu (na karcie musi być fotka) wyglądam jak bandyta, ale to już inna para kaloszy. O właśnie, à propos kaloszy, to muszę koniecznie jakieś kupić. Jak to Renifer powiedział, „takie bardziej eleganckie”. Dla mnie "eleganckie kalosze" to oksymoron, ale wiem, co Renifer miał na myśli (czytaj: nie takie do obory). W Polsce była to chyba przejściowa moda (może jest nadal, kiepska jestem w tych modowych tematach), tutaj to chleb powszedni. Szkoda tylko, że nie można założyć kaloszy naszemu psu. Ale w końcu jemu też się coś od życia należy.
Odrobina norweskiego:
po norwesku: Lykke til!
po polsku: Powodzenia!
Pozdrawiam!
Ha det bra!
Reniferowa
brattvaag
KIM JEST RENIFEROWA?
Mieszkam na wyspie. Bywa, że woda leje się z nieba, deszcz pada poziomo, a wiatr chce urwać głowę. Ale gdy wyjdzie słońce, woda w fiordzie zaczyna mienić się kolorami, czas staje w miejscu. Tu w pełni czuję, że JESTEM. W Norwegii bywałam wcześniej jako turystka, od jesieni 2011 tu jest mój dom.
Na blogu piszę o godnych odwiedzenia zakątkach Norwegii - także tych mniej znanych. Blog to także skrawki naszego emigracyjnego życia. To zapiski przede wszystkim dla naszych dzieci. Ale nie tylko.
Zapraszam!
Reniferowa
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz