Co pół roku muszę zrobić badanie krwi. Mimo że mieszkamy na prowincji, w cieniu dużego (jak na norweskie warunki) miasta Ålesund, to na wizytę u naszego wiejskiego lekarza mogę umówić się drogą elektroniczną. Wchodzę na stronę naszej przychodni, wysyłam zgłoszenie z adnotacją, w jakich dniach i o jakiej porze chcę spotkać się z lekarzem. W odpowiedzi otrzymuję sms z datą wizyty. Mogę ją odwołać najpóźniej 24 godziny przed ustalonym terminem bez ponoszenia żadnych kosztów.
Gdyby dopadła mnie choroba o gwałtownym przebiegu (gorączka, dreszcze, zawroty głowy i tym podobne), lekarz przyjmie mnie szybciej. Może się jednak okazać, że w celu uzyskania natychmiastowej pomocy trzeba będzie dotrzeć na dyżur (legevakt), najczęściej do szpitalnego oddziału ratunkowego.
Jeśli planuję wykonanie badań laboratoryjnych, które należy zrobić, będąc na czczo, muszę zarejestrować się co najmniej dwa - trzy tygodnie wcześniej. Chętnych na poranne wizyty jest sporo, a czekanie z pustym żołądkiem do południa może być mało komfortowe. Laboratoria najczęściej znajdują się w tym samym budynku, co gabinet lekarski i od razu po wyjściu od medyka wędruję na upuszczenie krwi.
Wchodzę do lekarza. Od progu widzę uśmiechniętego czterdziestoparolatka i jego wyciągniętą na powitanie rękę. Rozmowa i badanie trwają około 15 minut, po czym widzę przez kolejne 10 minut plecy lekarza skupionego na wklepywaniu do komputera tego, czego się ode mnie dowiedział. Wszystkie dane medyczne i zlecenia na badania archiwizowane są elektronicznie. Robię wielkie oczy, gdy okazuje się, że recepty nie dostanę do ręki. Ona będzie czekać na mnie w aptece. Ponoć w dowolnej aptece w całej Norwegii. Później doczytałam w internecie, że niewielka część Norwegii nie jest jeszcze objęta usługą elektronicznej recepty. Teraz wystarczy podać farmaceucie swój numer personalny i dokument tożsamości i odebrać leki. Uważam, że to rewelacyjne rozwiązanie, dzięki któremu możliwe jest dobre gospodarowanie medykamentami. Tu niewykonalne jest wędrowanie od lekarza do lekarza w celu zdobycia zapasu leków (którego część z powodu przeterminowania ląduje w koszu na śmieci). Tu każdy lekarz ma wgląd w zaordynowane ci poprzednio leczenie i jeśli masz na przykład aktywną receptę na levaxin, to system nie pozwoli na wygenerowanie kolejnej. Na recepcie mam leki na cały rok, tzn. co trzy miesiące mogę wykupić kolejne opakowanie.
Teraz dostaję do ręki skierowanie na badania. Przy pierwszej wizycie mój lekarz prowadzi mnie pod drzwi laboratorium (sic!). A na pożegnanie oznajmia, że za kilka dni otrzymam od niego list z wynikami i jego komentarzem.
Po wykonaniu badań wędruję do kasy, uiszczam opłatę. Wszyscy ubezpieczeni płacą niewielką jak na norweskie warunki sumę za wizytę u lekarza. Ponosi się też koszty materiałów wykorzystanych w czasie wizyty/badań laboratoryjnych (np. bandaże, pojemniczki na pobierane próbki, strzykawki). Jest to tzw. wkład własny (egenandel). Gdyby w Polsce wprowadzić symboliczną opłatę, choćby 3-5 zł za każdą wizytę, być może skończyłoby się traktowanie przychodni jako miejsca spotkań towarzyskich, a lekarza jako kumpla do pogawędek.
Po trzech dniach znajduję w skrzynce list.
Zaczyna się słowami: Takk for sist! To zwrot często używany przez Norwegów. Dosłownie znaczy to: Dziękuję za ostatnie/ostatnią/ostatni (w domyśle spotkanie, imprezę, wspólne wyjście do kina). Tak Norwegowie dziękują sobie za ostatnie bycie razem. Wielokrotnie słyszałam te słowa, ale że lekarz zacznie nimi skierowany do mnie list, nie przyszło mi do głowy!
W liście wyniki badań, komentarz i zaproszenie na spotkanie za sześć miesięcy.
No to Takk for sist, panie doktorze!
***
Przykładowe stawki wkładu własnego:
wizyta u fastlege (odpowiednik polskiego lekarza rodzinnego) - 136 kr
wizyta na legevakt (dyżur lekarski - najczęściej w szpitalu) - 229 kr
Wszystkie aktualnie obowiązujące stawki wkładu własnego na stronie HELFO.
***
Krążą słuchy, że najpopularniejszym lekiem ordynowanym przez norweskich lekarzy jest paracet. Jak mnie kiedyś dopadnie jakieś prawdziwe choróbsko (tfu, tfu, tfu, na psa urok!), to się przekonam. I niechybnie o tym napiszę. Jak dotąd - mój lekarz robi, co do niego należy i traktuje mnie jak człowieka.
Pozdrawiam, ha det bra!
Reniferowa
brattvaag
KIM JEST RENIFEROWA?
Mieszkam na wyspie. Bywa, że woda leje się z nieba, deszcz pada poziomo, a wiatr chce urwać głowę. Ale gdy wyjdzie słońce, woda w fiordzie zaczyna mienić się kolorami, czas staje w miejscu. Tu w pełni czuję, że JESTEM. W Norwegii bywałam wcześniej jako turystka, od jesieni 2011 tu jest mój dom.
Na blogu piszę o godnych odwiedzenia zakątkach Norwegii - także tych mniej znanych. Blog to także skrawki naszego emigracyjnego życia. To zapiski przede wszystkim dla naszych dzieci. Ale nie tylko.
Zapraszam!
Reniferowa
czwartek, 31 stycznia 2013
(133) U norweskiego lekarza
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
niby podobnie jest w u nas, tzn tam gdzie należy moja rodzina. To się nazywa nadmorskie centrum medyczne - całkiem sprawnie zorganizowane. Z grzecznością różnie bywa - ci do których chodzę, są ok. niestety wśród wielu wciąż pokutuje wizja lekarza świętej krowy, brak odpowiedzialności za błędy, łapówkarstwo, szczególnie w przypadku cięższych dolegliwości. Lekarze mają wciąż mają pretensję, że za mało zarabiają, że to poniżej ich godności, bo przecież TYLE studiowali. Jakby to było miernikiem ich wartości. Pacjenci to zło konieczne, ale gdyby nie oni, to lekarze poszliby z torbami ;) niestety im to nie grozi, bo mam wrażenie, że Polacy 'lubią' być chorzy - wystarczy. Katarek, kaszelek tony leków, syropów. Mnie doprowadza do szału liczba butelek i buteleczek, które dostają moje chłopaki przy każdej wizycie u lekarza. Więc powoli przestaję chodzić do lekarza, gorączce pozwalam być i walczyć z chorobą, nie straszne mi gluty zwisające po pachy. Z kichaniem i kaszlem da się żyć. Nie daję się wmawianym nam alergiom - ani mojej, ani chłopaków. i....byle do wiosny :D
OdpowiedzUsuńHa en god helg!
P.S. polskie 'uwielbienie' chorób jest wprost proporcjonalne do liczby spotów reklamujących specyfiki i wszelkiej maści medykamenty, które głównie różnią się od siebie opakowaniem.
A mnie się przypomina serial "Przystanek Alaska" i doktor Flajszman ;-> Z mojej wyspy na ląd trzeba płynąc promem, lekarzy każdy zna niemal na stopie towarzyskiej, pielęgniarki także. Wizytę zamawiam telefonicznie, lekarstwa czekają u mnie w COOP Market. W nagłych przypadkach do szpitala leci się śmigłowcem albo płynie łodzią pogotowia, która cumuje w marinie na sąsiedniej wyspie. Do specjalistów mój lekarz pierwszego kontaktu. Zawiadomienie o terminie wizyty i lekarzu przychodzi pocztą. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam w niedzielę
Judyta
tylko błagam nie mów mi jeszcze, że macie radio w stylu 'Chris o poranku' i knajpę prowadzoną przez norweskiego Holling'a Vincoeur'a - zaraz się przenoszę...Przystanek Alaska to mój ukochany serial z dawnych czasów...chyba normalnie do niego wrócę w ramach ferii zimowych.
OdpowiedzUsuńJuż dawno stwierdziliśmy, że atmosfera panująca na wyspie trochę przypomina tę z "Przystanku Alaska". Tu nic nikogo nie dziwi możesz chodzić w obciachowym grilldressie wzdłuż fiordu albo skoczyć w kapciach do sklepu, Życie toczy się powoli, w bunnprisie można czasem spotkać kasjerkę - odpowiednik przystankowej Peg, która zapytana o drożdże, zostawi kilku czekających w kolejce klientów i wyruszy z tobą w rejs po sklepie w celu znalezienia rzeczonych drożdży. Właśnie ten spokój najbardziej cenię w Norwegach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Reniferowa
Ewelinka, ja nie słyszałam o takim radiu ale kto wie, jestem tutaj dopiero 2 lata, jeszcze nie o wszystkim wiem :)
OdpowiedzUsuńAle tak jak pisze Reniferowa "życie toczy się powoli". Każda okazja dobra żeby porozmawiać, czy to w sklepie, czy na drodze między mijankami ;-> wstrzymując ruch na kilka minut :))))
albo napić się kawy i zjeść ciastka (wcześniej je upiec oczywiście, takie , że mniam ) np. spotykajac się na na Strikkekafeer (miejsce wspólnego robienia na drutach i wymieniania się doświadczeniami) czy kultur kafé, czy nawet pchlim targu :)))
Sama zamierzam otworzyć drzwi dla sąsiadów :)))) w mojej pracowni, jak już ją ogarnę i pić kawę przy malowaniu zagryzajac pysznymi ciachami :))
pozdrawiam Was
Judyta
Reniferowa, wlasnie z zaciekawieniem wielkim czytam Twojego bloga. Glownie dlatego ze od kilku miesiecy jestem w norge, z mezem, synkiem i nadzieja za zadomowienie sie tu, i chlone wszelkie informacje na temat kraju i jego mieszkancow. A tych z pewnoscia tu nie brakuje:) dodatkowo, a moze przede wszystkim, sa ciekawie podane. Dzieki za czas i energie jaka wkladasz w prowadzenie stronki, Twoje dzieciaki na pewno to docenia:) ja doceniam bardzo! Od dzis staje sie stalym bywalcem bloga :) a odnosnie watku lekarskiego to wlasnie mialam pierwsze doswiadczenia, szczegolnie pozytywnie odbieram opieke nad dzieciakami. Godzinna wizyta kontrolna z rocznym dzieckiem, przyjazna atamosfera, zero pospiechu, stresu,a polozna to partner do rozmowy. Rewelacja! Lacznie z tym ze siedzielismy na podlodze zeby dziecko czulo sie dobrze i bezpiecznie. Dla mnie zaskakujace, ale fantastyczne jednoczesnie. No nic, ide odrobic moje lekcje z norweskiego :) pozdrawiam goraco! Magda
OdpowiedzUsuńDziękuję, Magdo! Pisanie bloga to spora frajda i próba oszukania czasu, co pędzi, zostawiając nas w tyle. A gdy okazuje się, że blogowe notki przydatne są jeszcze komuś poza moimi bliskimi - tym większa satysfakcja!
UsuńŻyczę, żebyś nie zawiodła się na swoich oczekiwaniach wobec Norwegii. Nie wszyscy potrafią się tu odnaleźć. Kiedyś o tym pisałam, że Norwegię albo się pokocha, albo... z niej ucieka. Jeśli cenisz spokojne, proste życie - jest szansa, że będziesz tu szczęśliwa. I tego Ci życzę!
Ha det godt!
Hej może macie namiar na dobrego dermatologa polskiego najlepiej dziecięcego ? Pilne
OdpowiedzUsuńco kraj to obyczaj:)To nie tak jak u nas:)
OdpowiedzUsuń