brattvaag

brattvaag

KIM JEST RENIFEROWA?

Mieszkam na wyspie. Bywa, że woda leje się z nieba, deszcz pada poziomo, a wiatr chce urwać głowę. Ale gdy wyjdzie słońce, woda w fiordzie zaczyna mienić się kolorami, czas staje w miejscu. Tu w pełni czuję, że JESTEM. W Norwegii bywałam wcześniej jako turystka, od jesieni 2011 tu jest mój dom.

Na blogu piszę o godnych odwiedzenia zakątkach Norwegii - także tych mniej znanych. Blog to także skrawki naszego emigracyjnego życia. To zapiski przede wszystkim dla naszych dzieci. Ale nie tylko.

Zapraszam!

Reniferowa

poniedziałek, 13 grudnia 2010

(7) IV ETAP - Preikestolen lato 2010




Preikestolen  (lato 2010)
W drodze do Preikestolen wyobrażałam sobie to miejsce dokładnie tak, jak prezentowane jest ono zazwyczaj w przewodnikach czy folderach reklamowych. Zatem oczyma wyobraźni widzę wyniesioną wysoko ponad fiord pólkę, na której wyleguje się tłum turystów. Świeci słońce, czuje się atmosferę pikniku.
Życie zweryfikowało ten wizerunek. Mój własny obraz Preikestolen okazał się zupełnie odmienny od wyobrażeń. I o wiele bardziej ekscytujący!
Nie zdziwi nikogo fakt, że wędrówkę w stronę położonego na wysokości 604 metrów klifu rozpoczęliśmy przed godziną dziewiętnastą, jeśli wyjaśnię, że latem w tej części Norwegii dni są bardzo długie a noce krótkie. Gdy wyruszaliśmy, słońce było jeszcze wysoko na niebie, ale nie dokuczał nam już upał, który na odsłoniętej, pnącej się ku gorze drodze, może być prawdziwą udręką wędrowca. 
Idąc, szybko traci się poczucie czasu i trudno oszacować przebyty dystans. Ale okazało się, że trasa jest świetnie przygotowana – co 20 - 25 minut mijaliśmy kolejną tabliczkę informującą nas, w którym miejscu się znajdujemy.
Droga wygląda na spacerową, ale to się zaraz zmieni...  (lato 2010)
Co jakiś czas wymieniamy pozdrowienia ze schodzącymi właśnie z ambony turystami (Preikestolen dosłownie znaczy: ambona). Droga prowadzi w krótkich odcinkach przez las. Pokonujemy też kilkanaście (może kilkadziesiąt? kto to zliczy?) stromych, kamienistych podejść. Tutaj często podpieram się rękoma, czyli bardziej prozaicznie rzecz ujmując, poruszam się na czworakach. Renifer wszystko dokumentuje na fotkach. Jest też, niestety, trochę stromych, śliskich zejść i wtedy cieszę się, że wokół nie widać żywej duszy, bo czasem muszę sobie pomóc siarczystym przekleństwem. Wtedy Renifer wie, że tu nie obejdzie się bez jego pomocy.
Początek trasy -  w dole nasze schronisko

Jeszcze trochę  i ...następna stromizna 

Słońce jeszcze wysoko  

Gdy jesteśmy już na ostatnim odcinku, czyli od klifu dzieli nas około dwustu metrów, dostrzegamy, że w naszą stronę zaczyna napływać sea fog. Gdy Renifer opowiadał mi kiedyś o tym zjawisku, trudno mi było sobie je wyobrazić. Po polsku mówi się „mgła, że oko wykol”, tylko że taka mgła zazwyczaj gęstnieje stopniowo. Tutaj natomiast mamy do czynienia z chmurą mgły (fachowcy od meteorologii, nie rozstrzelajcie mnie za to dyletanckie określenie!). I ta chmura tak sunie sobie powoli. A jeśli akurat pojawi się w miejscu, w którym akurat właśnie jesteś ty, to kiepsko z tobą, bracie! Musisz czekać, aż to paskudztwo „odpłynie”.
Można sobie wyobrazić, jakie myśli przychodziły mi do głowy. Pierwsza, że niemal doszedłszy na Preikestolen, nie będzie dane nam go zobaczyć. Druga, że utkniemy tu na wiele godzin (może na całą noc!) i zmarzniemy na sopelki.
Przyspieszyliśmy więc kroku. Docieramy na wzniesienie ponad klifem.
W dole Preikestolen


Aby dostać się na półkę musimy teraz zejść nieco niżej. Cel wędrówki jest już w zasięgu naszych oczu. Jeszcze rozświetlony słońcem.

Ostatnie strome zejście


Za chwilę słoneczny pas zacznie stopniowo przesuwać się na drugą stronę Lysfjorden. Gdy docieramy na miejsce, po słońcu nie ma śladu, a my ubieramy ciepłe bluzy, bo temperatura spada momentalnie i zaczyna wiać. 
Renifer jako pierwszy na klifie
         


Renifer na Priekstolen













Coś mnie pędzi, coś mnie gna...


Bliżej brzegu nie podejdę...
Dokładamy swój kamyk do verdy



Czy mnie jeszcze widać?
Reniferowa w cieniu, druga strona fiordu skąpana w słońcu
W drodze powrotnej mijamy leżących w śpiworach turystów, śpiących w wprost na skale.
 Na samym klifie spotykamy dwoje młodych Norwegów. Siedzą przytuleni, zawinięci w śpiwór, ze stojącego obok kohera bucha para. Mają ze sobą plecaki, być może planują zostać tam na noc. Na całym Preikestolen tylko oni, my i ten wiatr... Do dziś pamiętam to dziwne uczucie w brzuchu. Radość, że udało nam się przechytrzyć sea fog, że jesteśmy w tym wyjątkowym miejscu, że w ogóle JESTEŚMY!
I oczywiście coś, czego wielokrotnie doświadczyłam w czasie naszych wypraw. Świadomość, że ja też jestem częścią tego niezwykłego świata! Kiedyś, gdy przechodziłam trudny (ze względów zdrowotnych) okres, było coś, co dodawało mi sił i pozwoliło wrócić do normalnego życia.
To myśl o tym, że są takie miejsca i jest ktoś, z kim mogę się nimi cieszyć.


Preikestolen - 604 metry nad Lysefjorden  (lato 2010)

13 grudnia 1981 roku, dokładnie 29 lat temu, ogłoszono w Polsce stan wojenny. Gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że kiedyś będę wędrować po kraju na dalekiej Północy, uznałabym go za fantastę. A jednak takie cuda się zdarzają. I kto wie, co jeszcze nas czeka...


Odrobina norweskiego na co dzień
po norwesku:  Verden er vid og veiene mange.
po polsku:      Świat jest szeroki i tyle na nim dróg. (czytaj: Masz tyle możliwości...)



Pozdrawiam!
Ha det bra!
Reniferowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz